Choć za
kilka tygodni minie rok od publikacji mojej książki „Tajne operacje. PRL i
UFO”, to nie milkną jej echa. Zaledwie kilka dni temu Autorka bloga „Książkowy
świat Angeli” zamieściła jej pochlebną recenzję:
Również
kilka dni temu bardzo ciekawy materiał w sprawie Emilcina wysłał mi Krzysztof
Drozd z Lublina, którego przedstawiać chyba nie muszę. Krzysztof wspierał mnie
przez wiele miesięcy mojego emilcińskiego śledztwa i tylko dzięki jego pomocy,
tak daleko zaszedłem.
Poniżej
przytaczam w całości materiał otrzymany od Krzysztofa.
* * *
Powracający
w wypowiedziach Observatora na forum INFRA temat wcześniejszej (przed 10 maja
1978 r.) znajomości Witka Wawrzonka z rodziną Wolskich, skłonił mnie do
zabrania raz jeszcze głosu w tej sprawie.
Observator
przychyla się do wniosków Blani, że Wawrzonek nie znał Wolskiego przed 10 maja
1978 roku. Oczywiście wnioski te opierają się wyłącznie na materiałach
publikowanych przez Zbigniewa Blanię. Uważam, że wywód Blani to w wielu miejscach
gołosłowne zapewnienia. Popatrzmy na niektóre z nich.
Nikt we wsi nie parał się hipnozą i nikt
nie widział, by w Emilcinie kręcił się ktoś obcy. Nikt podejrzany nie
kontaktował się ani z Janem Wolskim, ani z jego rodziną, a tam gdzie nie ma
sprawcy – nie ma i czynu. To jeden z cytatów z Blani przywołany przez Observatora.
Co z niego wynika?
Po
pierwsze – przytaczanie czyjejś opinii jako argumentu wydaje się chybione, a
jeśli już, to popatrzmy na opinie ekspertów, jakie przytacza obszernie Bartek
na końcu swej książki, a nie na bliżej nieudokumentowane wnioski przedstawiane
przez Blanię. Jeśli już powołujemy się na opracowanie Blani, to powołujmy się
na przytaczane przez niego materiały źródłowe (np. zapisy rozmów), a nie na to,
co Blania sądził. Inaczej popadamy w to same błędne koło, które sprawiało, że
przez kilkadziesiąt lat w sprawie Emilcina nikt niczego nie analizował ani nie
kwestionował, zgodnie z zasadą „skoro Blania tak twierdzi, to tak musiało być”.
Po
drugie – ze stwierdzenia, że nikt we wsi
nie parał się hipnozą nic nie wynika. Nikt nie twierdził i nie twierdzi, że
Wolskiego zahipnotyzował jeden z mieszkańców wsi.
Po
trzecie – co wynika ze stwierdzenia, że nikt
podejrzany nie kontaktował się ani z Janem Wolskim, ani z jego rodziną? W
jaki sposób można stwierdzić, że nikt się
nie kontaktował? Zabudowania Wolskich położone są na skraju Emilcina i
ktokolwiek ich odwiedzał nie musiał paradować przez całą wieś, żeby wszyscy
mogli go obejrzeć. Podjechanie autobusem PKS lub tzw. „okazją” na skrzyżowanie
drogi Chodel-Opole z Emilcinem nie stanowiło chyba problemu. Pozostawało
przejście około 100
metrów, na przestrzeni których albo się kogoś z
mieszkańców spotkało, albo nie. Jeżeli ktoś (dajmy na to, Wawrzonek)
przyjeżdżał rowerem, sprawa była jeszcze prostsza. Pomiędzy drogą Chodel –
Opole a mieszkaniem Wolskiego są jedynie dwa obejścia i śmiem sądzić, że wizyty
w zabudowaniach Wolskich wcale nie musiały być dostrzeżone przez mieszkańców
wsi. Jeśli Witek Wawrzonek przybywał na rowerze z drugiej strony wsi (od
Poniatowej), to jego przejazd mógł być zauważony, ale niekoniecznie musiano
widzieć, że zaglądał do Wolskich.
Po
czwarte – stwierdzenie, że gdzie nie ma
sprawcy – nie ma i czynu jest z gruntu fałszywe. Wprost przeciwnie, w
każdej zagadce kryminalnej lub innymi słowy, w każdym śledztwie mamy sytuację
odwrotną – jest zdarzenie (czyn) i jego następstwa, a szukamy sprawcy. W przypadku
emilcińskim mamy właśnie dokładnie taką sytuację. Mamy zdarzenie i szukamy
sprawcy, czyli tak naprawdę wszystko sprowadza się do poszukiwania odpowiedzi
na siedem złotych pytań kryminalistyki: co, gdzie, kiedy, jak, za pomocą czego,
z jakiego powodu (się wydarzyło) i kto był sprawcą. Odpowiedź na niektóre z
tych pytań znamy, innych poszukujemy.
Bartek Rdułtowski sformułował
hipotezę, która odpowiada na te pytania i dlatego jest bardziej wiarygodna niż
twierdzenie, że przybyli kosmici i z powodów, których nie znamy, poddali
badaniom Jana Wolskiego, czy – jak utrzymuje Pan Arek Miazga na forum INFRA – (…) siła za którą stoi zjawisko UFO
sprytnie dobiera sobie swoich widzów oraz świetnie nimi manipuluje. To nie jest argument, którym powinni posługiwać się
ludzie, którzy chcą uchodzić za badaczy!
Hipoteza
Bartka wyjaśnia, że Wawrzonek (czyli sprawca) na drodze i polanie w Emilcinie
(gdzie) w dniu 10 maja 1978 r. około godz. 7.30 – 8.00 (kiedy) z chęci
„odegrania się” na Blani (z jakiego powodu) stosując hipnozę (jak)
przeprowadził mistyfikację pozorując pojawienie się UFO (co się zdarzyło).
Jedyne pytanie, na które nie do końca znamy odpowiedź, to „za pomocą czego”
zrealizował swój plan – czy była to „czysta” hipnoza, czy wspomagał ją środkami
farmakologicznymi itp.
Oczywiście,
panowie z Infry zaraz napiszą, że mam obsesję na punkcie tajnych służb,
szpiegowania, szukania sensacji lub użyją innych równie „mocnych” argumentów, a
jak już nie będą wiedzieli co napisać, to nazwą mnie „Droździchą” lub wymyślą
inne równie piękne przezwisko. Mogą również złożyć doniesienie na policję, jak
doradzali Observatorowi po uwadze Bartka odnoszącej się do jego tożsamości.
Panowie,
czy to są argumenty?
Argumentacja
„Infran” (a właściwie jedynie Observatora, gdyż inni poprzestają – jak zwykle –
na inwektywach) w sprawie znajomości Wawrzonek–Wolscy przed 10 maja 1978 r. z
uporem sprowadza się wyłącznie do pamiętania lub nie nazwiska „Wawrzonek” przez Jana Wolskiego i twierdzenia, że Jan Wolski
miał pełne prawo go nie pamiętać. Nie
chodzi jednak o nazwisko lecz o osobę! Moim zdaniem, Jan Wolski mógł nie
pamiętać nazwiska, ale jest nieprawdopodobne, by nie pamiętał osoby Wawrzonka. Dlatego
uważam, że jego zaprzeczenie jest to reakcja kogoś, kto chce ukryć prawdę i
nieco „przedobrzył”. Zamiast powiedzieć, „tak, pamiętam tego pana, ale nigdy
wcześniej go nie widziałem”, Wolski upiera się, że w ogóle nie wie o kim mowa,
nie zna, nie pamięta…
Przypomnę,
że w książce Blani, gdzie przytaczana jest rozmowa z Janem Wolskim na ten
temat, najpierw pada pytanie a pan zna
pana Wawrzonka? (czyli nazwisko), ale po chwili Blania mówi, że był taki z Lublina, wtedy co przyjechał
razem ze mną, jak byłem pierwszym razem (str. 136) i dalej: Ten, co ze mną przyjechał, taki niewysoki. Jak
tu byłem pierwszy raz, to przyjechałem z takim panem, z którym razem poszliśmy
w pole i rozmawialiśmy (str. 137).
Dalej, Kietliński
pyta Jana Wolskiego o pierwszą osobę spoza wsi, która przyjechała do niego, a
Pan Jan odpowiada, że był tu jakiś
tydzień, może więcej po zdarzeniu, ale z uporem podkreśla, że nie wie kto to był i jak się nazywa. Co dziwne,
nie wie również, że był to ten sam
człowiek, który pięć dni później przyjechał do niego z Blanią! Przede
wszystkim ta niepamięć, że chodzi o osobę towarzyszącą Blani podczas pierwszej
wizyty jest niewiarygodna!
Zwracam
uwagę, że mamy następujący ciąg wydarzeń:
10 maja – incydent emilciński (10 czerwca –
Wolski to pamięta);
26 maja – wizyta Wawrzonka – nagranie relacji
na magnetofon (10 czerwca – Wolski tę wizytę pamięta);
28 maja – Wawrzonek (wg Blani – str. 89)
pisze do Wolskiego list z prośbą o zabezpieczenie śladów i ubrania, które
miało przesiąknąć dziwnym zapachem;
31 maja – wizyta Wawrzonka i Blani (10
czerwca – Wolski pamięta Blanię, ale nie pamięta Wawrzonka);
1 czerwca – ponowna wizyta Wawrzonka i Blani
(10 czerwca – jak wyżej – Blanię pamięta, Wawrzonka nie);
5 czerwca – Wawrzonek pisze do Blani (reprodukcja
listu w książce „Tajne operacje. PRL i UFO” Bartka Rdułtowskiego – str. 364),
że dowiedział się przed chwilą od swojej siostry (!), że Wolskich odwiedził
ktoś z Opola Lub. i dał im wycinki z gazet dot. UFO; wskazuje to na ciągły
przepływ informacji Wolscy–Wawrzonek, a zatem kontakty pomiędzy nimi;
Czy Jan
Wolski jest tutaj wiarygodny? Zależy w co się chce wierzyć.
Moim
zdaniem teza, że Wawrzonek był jednym z wielu odwiedzających Emilcin ludzi i
Jan Wolski go nie zapamiętał, jest nieprawdopodobna.
Pamiętajmy,
że przepytywanie Wolskiego przez Kietlińskiego i Blanię o znajomość z
Wawrzonkiem ma miejsce (wg Blani) 10 czerwca. Do tego czasu ukazał się w prasie zaledwie jeden artykuł napisany
przez Konrada Turowskiego (Kurier Polski, 5 czerwca i przedruki w dniach
następnych). W artykule tym nie podano
ani nazwiska Jana Wolskiego, ani nazwy wsi, w której mieszkał.
Te
informacje Turowski podał dopiero 12 czerwca, co nieco zdenerwowało Blanię,
gdyż bał się żurnalistów rodzimych, a
szczególnie przeróżnych ufo-bzików, którzy mogliby pojawić się w Emilcinie na
skutek doniesień prasowych (Blania, str. 118).
Zbigniew
Blania pisze jednak: Na szczęście moje
obawy okazały się na wyrost, gdyż ani jedni, ani drudzy nie zlecieli się od
razu i mieliśmy spokój przez cały czas
dochodzenia. Tylko raz musiałem przegonić dwoje dziennikarzy, zaś ufo-entuzjaści, nazywający siebie
badaczami lub ufologami, oraz rozmaici
wariaci zaczęli przyjeżdżać do Emilcina znacznie później (str. 118).
Wynika
z tego, że do 10 czerwca raczej tłumy się przez Emilcin nie przewijały.
Jeśli już ktoś był, o czym wspomina Józef Wolski, to zapewne nie były to osoby
z magnetofonami (jak Wawrzonek) i nie pisały listów do Wolskiego z prośbą o
zabezpieczenie śladów (jak Wawrzonek).
Dodatkowo,
z listu Wawrzonka do Blani wynika, że istniał jakiś kontakt między Wawrzonkiem
a Wolskimi, skoro Witek wiedział i donosił o tajemniczych gościach, którzy
dostarczyli Wolskim wycinki prasowe o UFO, o czym miała powiedzieć mu jego
siostra.
Zatem, w przeciągu dwóch tygodni pomiędzy 26
maja a 10 czerwca mamy co najmniej pięć
(!) kontaktów pomiędzy Wawrzonkiem a Wolskimi (26 maja, 28 maja – list, 31
maja, 1 czerwca, 5 czerwca - bezpośredni lub przez siostrę).
Poza
tym trzeba pamiętać, że Witek Wawrzonek był bardzo charakterystyczny.
Przepraszam, że nie podaję szczegółów, ale naprawdę uważam, że nie powinienem
pisać o co chodzi. Dociekliwych odsyłam (jeśli jest to gdzieś do znalezienia)
do filmu telewizyjnego, jaki powstał w związku z II Zjazdem Ufologicznym w
Szczecinie. Akurat tam pewną bardzo charakterystyczną cechę Witka wyeksponowano
w sposób niedopuszczalny i karykaturalny.
Swoją
drogą ciekawa jest zarówno sprawa owego zapachu siarki, którym rzekomo
przesiąknąć miało ubranie Jana Wolskiego, jak i listu, który wysłać miał do
Pana Jana Witold Wawrzonek.
O ile
list z 5 czerwca jest reprodukowany w książce Bartka Rdułtowskiego, to o liście
Witka Wawrzonka do Jana Wolskiego, wysłanym podobno 28 maja, wspomina tylko
Zbigniew Blania w „Zdarzeniu w Emilcinie” na str. 89. Bodajże jedynie w tym
miejscu. O liście tym nic nigdy nie pisze Witek Wawrzonek. Brak samego listu,
jak i jego następstw. Jakie ślady miał niby zabezpieczyć Jan Wolski, skoro dwa
dni wcześniej Wawrzonek był na miejscu i żadnych śladów nie widział, a
przynajmniej o nich nie wspomina, a i z relacji innych osób wynika, że zatarły
się one z upływem czasu.
Jedyne
zresztą materialne ślady, o jakich możemy mówić, to odciski buta w kilku
miejscach na polanie i w jej okolicy. Smugi w mokrej trawie, które wskazywały
drogi przemieszczania się jakichś osób, z natury rzeczy musiały zniknąć, gdy
słońce przygrzało i trawa wyschła.
Józef
Wolski i kilka innych osób stwierdza, że ślady buta widziało. Milicjanci,
którzy byli na miejscu utrzymują, że żadnych śladów, prócz 20 m2 wyjedzonej
trawy, nie było. Relacje milicjantów są w tym, zakresie konsekwentne. W
reportażu Małgorzaty Sawickiej „Łąka na skraju Wszechświata” utrzymują, że było
tylko widać, że koń się pasł. Po 35 latach Lucjan Piłat zdecydowanie
podtrzymuje te słowa. Twierdzi, że jeździł do Emilcina sam, choć z kolei Leszek
S. Konarski w swoim artykule „Na tropach UFO” opublikowanym w milicyjnym piśmie
„W Służbie Narodu” podaje, że wysłano tam dwóch funkcjonariuszy – Bronisława
Ciubę i Lucjana Piłata. Nie żyje już Bronisław Ciuba, podobnie jak i Stanisław
Plis, kierownik Komisariatu w Opolu Lubelskim, który podejmował decyzję o
wysłaniu milicjantów do Emilcina, trudno więc poddać te twierdzenia dalszej
weryfikacji, choć rozbieżności pomiędzy tym, co mówiono kiedyś i teraz, nie ma.
W śledztwie Bartka został odnaleziony nowy świadek, Ryszard Ceglarski, technik
kryminalistyki, który utrzymuje, że był na miejscu z całą ekipą, aby
zabezpieczyć ewentualne ślady, których jednak nie było.
Zatem,
co do tego zarówno Lucjan Piłat, jak i Ryszard Ceglarski są absolutnie zgodni –
nie było w Emilcinie żadnych śladów, które można by było zabezpieczyć.
Dlaczego
mamy nie wierzyć relacjom milicjantów, którzy utrzymują, że nie było czego
zabezpieczać na miejscu zdarzenia, a wierzyć Blani, który twierdzi, że nie
chcieli śladów oglądać? Po co wysłano ekipę techniki kryminalistycznej? Po to,
żeby nie chcieli zrobić tego, po co ich wysłano?
Nawiasem
mówiąc, przychodzi mi do głowy jeszcze jedna możliwość interpretacji opowieści
Lucjana Piłata o jego wyjeździe do Emilcina razem z Blanią, który ponoć jechał
tam wówczas pierwszy raz. Być może nie był to Blania, ale Konrad Turowski,
który również był z Łodzi (Piłat nie bardzo pamięta nazwisko, ale pamięta, że
był to ktoś z Łodzi) i po wstępnych informacjach Blani, jak rasowy reporter,
podjął trop i – jak podaje Blania – ustalił świadka i miejsce, co opublikował
12 czerwca w Kurierze Polskim. Zgadza się wówczas liczba wyjazdów do Emilcina,
jaką podaje Lucjan Piłat – pierwszy, dla sprawdzenia plotek, drugi – z Konradem
Turowskim, trzeci – z Leszkiem Konarskim.
Wracając
do listu Wawrzonka z 28 maja – być może był on kolejną „zagrywką” Witka, który
ciągle dbał o nowe tropy w sprawie emilcińskiej. Już to opowiadał o rzekomych
kłusownikach z Chodla, którzy mieli widzieć „latającą skrzynię” (Blania, str.
219), już to odwiedzały go tajemnicze dzieci, które zabrały jeszcze bardziej
tajemniczą blaszkę (tamże, str. 218-219), już to podrzucał temat zielonoskórych
istot w okolicy miejscowości Piaski (Blania, str. 218)… Sprawa jest o tyle
tajemnicza, że w żadnym znanym mi nagraniu relacji Wolskiego, ani nigdy podczas
rozmów bezpośrednich, Jan Wolski nie mówił o zapachu siarki, którym miało
przesiąknąć jego ubranie.
Potwierdza
to również Józef Wolski, syn Jana Wolskiego, który w nagraniu, jakie można
znaleźć w Internecie, „Nautilus Radia Zet - UFO w Emilcinie”,
pytany przez Roberta Bernatowicza: Czy w
środku tego pojazdu był jakiś zapach? Czy pana ojciec coś zapamiętał? odpowiada:
Ojciec to nie mówił o zapachu, o niczym w
tym pojeździe (…).
Zauważmy,
że Wawrzonek cały czas dba o podtrzymywanie historii emilcińskiej,
podpowiadając nowe tropy, wskazując nowych i jednocześnie trudnych do ustalenia
świadków, wyjaśniając różne wątpliwości (np. on jedyny utrzymuje, że w tym
rejonie istniał zwyczaj wsiadania na furmankę bez pytania, który to zwyczaj
musieli chyba znać „ufonauci”, skoro tak właśnie postąpili; swoją drogą, Blania
nie sprawdził, czy takie postępowanie w tym czasie i w tych okolicach było
rzeczywiście normą.
Widać,
przynajmniej ja to tak widzę, że Witek Wawrzonek, choć przez czas śledztwa
Blani nie pojawia się „oficjalnie” w Emilcinie, to cały czas jest w pobliżu i
„trzyma rękę na pulsie”.
Argumenty
Blani, że z taśmy Wawrzonka widać, że wcześniej się z Wolskim nie znali, gdyż potrzeba by pary dobrych aktorów, żeby tak
to odegrać i dalej: nie wyglądało to
na zmowę (Blania, str. 99), tak naprawdę również o niczym nie świadczą.
Słuchałem
taśmy z pierwszej rozmowy Wawrzonka z Wolskim. O zmowie w ogóle nie mówmy, bo
jeśli to był spisek, to tylko Wawrzonek był spiskowcem, a Wolski niczego nie
musiał udawać. Pisałem już, że byłem kilkakrotnie w Emilcinie z Wawrzonkiem i o
ile z Józefem Wolskim byli po imieniu, to z Janem Wolskim Witek był na „pan”.
Jeśli znali się wcześniej z synami Jana Wolskiego, to nie oznacza, że z nim
samym był jakiś stosunek poufałości, choćby z powodu zbyt wielkiej różnicy wieku. Nawet przy
wódeczce, a była i taka okazja, Jan Wolski dla Witka zawsze był „panem”, choć
działo się to już kilka lat po samym zdarzeniu i w tym czasie bliskie stosunki
Wawrzonka z Wolskimi są poza dyskusją. Poświadcza to również kartka z
życzeniami z 1987 roku – „życzy dla
całej Pańskiej Rodziny” pisze Jan
Wolski do Witka Wawrzonka (Rdułtowski, str. 555).
Observator
w swoim poście na forum INFRA pisze: Ponadto warto zwrócić uwagę na fakt,
że kiedy Wolski mówi o książeczce zostawionej przez Wawrzonka, to zarówno on
jak i jego synowie wyrażają się o nim jako nieznajomym: ten pan, temu panu. To nie do końca prawda. W
przytoczonym przez Blanię dialogu (str. 137) tylko Jan Wolski mówi o Wawrzonku
„pan” i to on przytacza słowa swojego syna Edwarda, który miał pytać gdzie to ta książeczka, którą ten pan
zostawił. Jednak, czy to dokładny cytat wypowiedzi Edwarda, czy Jan Wolski
tak powiedział, bo sam był z Witkiem „na pan”, tego nie wiemy. Józef Wolski
mówi o Wawrzonku bezosobowo: No, był
później z panem Blanią i dalej mówię,
że ten taśmę ma, to niech się do niego zgłoszą (Blania, str. 141).
W sprawie
znajomości Wawrzonka z Wolskimi można zadać po raz kolejny jeszcze jedno,
retoryczne pytanie – dlaczego przeciwnicy hipotezy Bartka Rdułtowskiego odrzucają
świadectwo żony Witka Wawrzonka, a wszystko, co pisze Blania uznają za święte i
nienaruszalne?
Na koniec
jeszcze słowo w powracającej kwestii, czy Witek Wawrzonek był ufologiem, choć
spór to tylko o zasadę, bo merytorycznie żadnego znaczenia nie ma.
Nie będę powtarzał
argumentów, które już padały, a które jednoznacznie świadczą, że Witka
Wawrzonka można za „ufologa” uważać. Zamiast tego dołączam kilka dokumentów
wskazujących na Jego czynny udział w poszukiwaniach i rejestracji przypadków
obserwacji:
I jeszcze
cytat. Krzysztof Piechota, Bronisław Rzepecki, „UFO nad Polską”, Nolpress,
Białystok 1996, na str. 6-7 piszą: Nie
sposób tutaj nie wspomnieć i zarazem gorąco podziękować naszym wspaniałym
kolegom: Emmie Popik z Gdańska, (…) Andrzejowi Chudzikiewiczowi z Rzeszowa, (…)
Lechowi Galickiemu ze Szczecina,(…) Bogdanowi Grzywnie z Łodzi, Ireneuszowi
Hurijowi z Wrocławia, (…) Robertowi Leśniakiewiczowi z Jordanowa, Andrzejowi
Remleinowi z Chełmży, (…) Witoldowi
Wawrzonkowi z Lublina oraz wielu innym głęboko zaangażowanym osobom, które krocząc tą samą ścieżką wnosili własne
pomysły i dokonania tworząc zręby polskiej ufologii (…).
Krzysztof
Piechota i Bronisław Rzepecki, których
przedstawiać chyba nie trzeba, stawiają Witka Wawrzonka obok najbardziej znanych
i zaangażowanych przedstawicieli polskich ufologów lat 70-tych i 80-tych,
piszą, że tworzył on zręby polskiej ufologii i wyrażają swe uznanie.
Cóż sądzi
natomiast Pan Arek Miazga? Na forum INFRA pisze: „Wiesz Rdułtowski goloryfikuje Wawrzonka jako wybitnego ufologa
przytaczając jego teksty czy zdjęcia ze spotkań ufologicznych, ale Pan
Drozd/Rdultowski nie rozumie tego, że nadal nie jest z krwi i kości
wartościowym ufologiem.
Do sytuacji,
jaka powstała po publikacji Bartka Rdułtowskiego bardzo pasują słowa z
niezmiernie ciekawego i wyważonego artykułu Mariusza Ziomeckiego „Emilcin, UFO
i ufolodzy”, opublikowanego w „Kulturze” z 5 listopada 1978 r. (podaję za „Tajne
operacje. PRL i UFO”, str. 100-109): Pisząc
o rzeczach, które praktycznie obrażają naszą inteligencję, ufolodzy są żywotnie zainteresowani w prawdziwości tych – najczęściej
uzyskanych z drugiej ręki – rewelacji, w przeciwnym wypadku grozi im odwet
publiczności upokorzonej własną łatwowiernością i zaszeregowanie do kategorii
kosmicznych maniaków, nie mówiąc już o morderczej reakcji środowisk naukowych.
Dlatego można sobie wyobrazić sytuację, w której słynni ufolodzy, jak A. Hynek
czy J. Vallée, trafiwszy na trop naturalnego wyjaśnienia fenomenu „latających
spodków”, mogliby wstrzymać się przed jego opublikowaniem.
Ufolog musi
wierzyć w UFO, gdyż sama praca nie kompensuje wszystkich przykrości; stawia
więc na tę jedną kartę, co z kolei odciska się na wynikach jego prac
badawczych. [Podkreślenia moje – KD]
Przy tym
wszystkim, tym bardziej chciałbym wyrazić uznanie Observatorowi, który obecnie
jako jedyny na forum INFRA posługuje się źródłami i argumentacją. Aczkolwiek
nie zgadzam się z wnioskami, które wyciąga, to przynajmniej możemy prowadzić
dyskusję na argumenty, a nie – jak z innymi „aktywistami” tego forum – na wyzwiska.
A przecież o to chodzi, by argumentować, bo może z tego wyłaniać się będzie
nowy obraz interesującego zdarzenia w Emilcinie, czymkolwiek ono było.
Krzysztof
Drozd
* * *
Od siebie
chciałem jeszcze zachęcić wszystkich do zapoznania się materiałem, jaki wraz z
Krzysztofem nagrałem w lipcu tego roku w Emilcinie.