poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Na progu nieznanego czy głupoty?



Gdy rozpoczynałem moje zmagania z tajemnicą zdarzenia w Emilcinie, do głowy mi nie przyszło, że moje odkrycia i raport ze śledztwa zamieszczony na łamach książki „Tajne operacje. PRL i UFO” doprowadzą część osób związanych z polskim środowiskiem ufologicznym i parapsychologicznym do histerii. Nie spodziewałem się również, że osoby, które latami chytrze i niemal za darmo lansowały się medialnie na tajemnicy zdarzenia w Emilcinie, NIE ROBIĄC PRZY TYM DOSŁOWNIE NIC, ABY OWO ZDARZENIE WYJAŚNIĆ, w odpowiedzi na przedstawione przeze mnie fakty, będą pisać na mój temat prostackie paszkwile.
O zdarzeniach tych pisałem już w kilku wpisach na moich blogu, m.in.:

Niedawno nastąpiła kolejna odsłona tego żenującego przedstawienia, które zamiast NA PROGU NIEZNANEGO stoi NA PROGU GŁUPOTY, a w zasadzie to próg ten już przekroczyło.
Zostałem wywołany do tablicy przez niejakiego Bartosza Rdułtowskiego – „pisarza i zawodowego demaskatora wszystkich i wszystkiego” i czuję się w obowiązku napisać dwa słowa na temat tego człowieka i jego działalności – tymi słowy swój paszkwil na temat mojej osoby zaczyna Pan Marcin Mizera.
W środowisku ufologicznym osoba tyleż kojarzona, co unikana. Najlepszym wyrazem stosunku części ufologów do Pana Mizery była historia sprzed kilku lat, gdy za pisanie infantylnych historyjek o UFO oraz próbę lansowania się na nich, Pan Marcin Mizera z wielkim hukiem wyleciał z jednej z polskich organizacji ufologicznych. Nie tracąc wiary w swoje zdolności nabierania ludzi na efekty rzekomo prowadzonych przez siebie badań zjawisk paranormalnych i UFO, Pan Mizera założył swój własny jednoosobowy portal NA PROGU NIEZNANEGO. W efekcie mógł z dnia na dzień tytułować się dumnie jako: redaktor naczelny serwisu Projekt NPN.
Wróćmy jednak do „rewelacji” Pana Marcina Mizery. Lista szykan i kłamstw jakie przedstawił pod moim adresem jest długa. Całość tego materiału Czytelnik chcący sobie wyrobić obiektywne zdanie znajdzie tu:
A teraz długa lista faktów, o których Pan Mizera najwyraźniej zapomniał wspomnieć w napisanym na mój temat paszkwilu, zastępując je zmyślonymi przez siebie epizodami.
Niewątpliwie, to Pan Mizera był osobą, dzięki której 1 lutego 2013 roku dowiedziałem się, że Zbigniew Blania miał siostrę. Oczywiście w dalszym toku śledztwa informację tę przekazało mi jeszcze kilka innych osób. Jak się później okazało, dotarcie do Pani Kingi i uzyskane od niej archiwum Zbyszka Blani było prawdziwym przełomem w moim śledztwie. Pan Marcin Mizera nie dysponował jednak nawet telefonem do Pani Kingi! Takowy posiadał jego znajomy, z którym mnie skontaktował. Tak naprawdę to ów znajomy był osobą, dzięki której uzyskałem kontakt z siostrą Zbigniewa Blani. A jednak, czując się zobowiązanym, obiecałem Panu Mizerze, że jak tylko książka się ukaże, będzie mógł jako pierwszy przeprowadzić ze mną wywiad na jej temat. Było to dla mnie sensowne również dlatego, że Marcin Mizera mieszka w Puławach – czyli niezbyt daleko od Emilcina – i już kilkukrotnie organizował spotkania dotyczące tego zdarzenia, a także pisał o nim artykuły. Zdawał się zatem być osobą, która do wywiadu ze mną podejdzie rzetelnie i profesjonalnie, która zrozumie, jak wiele nowego wnosi do sprawy zajścia w Emilcinie moja książka. Niestety rzeczywistość okazała się zgoła odmienna.
8 października 2013 roku – kilkanaście dni po tym, jak Pan Mizera otrzymał ode mnie książkę „Tajne operacje. PRL i UFO” – napisał do mnie wiadomość na Facebooku, że już ją przeczytał i możemy zaczynać wywiad. Chwalił też moją publikację pisząc, że uważa ją za bardzo ciekawą, wartościową i potrzebną, ale z moją hipotezę się nie zgadza (do czego oczywiście miał i ma nadal pełne prawo!). Rozpoczęliśmy luźną rozmowę na facebookowym komunikatorze. Nagle Pan Mizera zadał mi pytanie, które wprawiło mnie w osłupienie. Spytał mianowicie, czy Witold Wawrzonek żyje? Pytanie brzmiało tak irracjonalnie i głupkowato, jakby ktoś po oglądnięciu Titanica (w reżyserii Jamesa Camerona) zapytał, czy w filmie grał Leonardo DiCaprio? Wszak Witold Wawrzonek był w mojej książce postacią niemal kluczową i czytając ją, nie można było przegapić faktu, że już od dawna nie żyje! Było to zwyczajnie niemożliwe!
Ponieważ bardzo nie lubię czytać opinii o książkach wypisywanych na forach lub w gazetach przez osoby, które ich nie czytały, tym bardziej nie mogłem przejść obojętnie nad tym, że dziennikarz rzekomo żywo zainteresowany ufologią i Emilcinem, lansujący się w tym temacie na autorytet, usiłuje przeprowadzić wywiad nie przeczytawszy książki, o której ma dyskutować. Było to zachowanie ze wszech miar amatorskie, o braku kultury nie wspomnę. Jednym słowem z wywiadu zrezygnowałem. Pozostał niesmak i wrażenie, że Pan Marcin Mizera podejmuje się pisania na tematy zjawisk paranormalnych lub organizowania spotkań autorskich (np. z Igorem Witkowskim) tylko dlatego, że są medialne i mogą podnieść słupki jego popularności. Bo same sweet focie zamieszczane nagminnie przez Pana Mizerę na jego profilu facebookowym w jego przypadku na pewno wzrostu popularności nie przyniosą.
Przez kilka dni Marcin Mizera nie mógł pogodzić się z faktem, że zrezygnowałem z wywiadu. Niczym pozbawiony lizaka uczniak prosił, abym jednak zmienił zdanie. Gdy prośby nie pomogły, próbował kłamać, że przegapił wątek o śmierci Witolda Wawrzonka w mojej książce. Potem tłumaczył się, że chciał sprawdzić jak ja zareaguję na tego typu prowokacyjne pytanie. A nos mu rósł i rósł… Zdania nie zmieniłem i do wywiadu nie doszło.
Minęło kilka miesięcy. Zbliżał się 10 maja 2014 roku i 36 rocznica zdarzenia w Emilcinie. Rocznica szczególna, bo pierwsza, gdy już było wiadomo, że historia o podlubelskim UFO była sprytną mistyfikacją. Wtedy też podjąłem decyzję, że dam Panu Mizerze drugą, ostatnią szansę. Ale na zupełnie innych niż wcześniej warunkach. Przy pierwszym wywiadzie, tym z października 2013 roku, zadecydowałem, że pytania nie mogą dotyczyć samego rozwiązania zagadki – aby nie odbierać Czytelnikowi zaskoczenia, jakie niesie lektura książki. Tym razem takie ograniczenie nie było już konieczne.
4 maja 2014 roku odezwałem się do Pana Mizery na facebooku. Pisałem m.in.
(…) mam propozycję. Myślę uczciwą i mogącą do tematu coś wnieść. Książka jest już znana, wiele osób ją czytało, nie jest też tajemnicą, jakie jest wyjaśnienie zaproponowane przeze mnie. Za 6 dni jest 36 rocznica zdarzenia (dla mnie mistyfikacji, dla Pana autentycznego kontaktu z CZYMŚĆ). Od siebie przygotowuję na ten temat dwa dość obszerne wpisy na mojego bloga. Ale po lekturze forum INFRA mam pomysł na coś jeszcze. Propozycja jest taka. Proszę spróbować kilkunastoma pytaniami podważyć moją wersję wypadków. Będzie to wywiad – dyskusja. Rodzaj potyczki. Z chęcią takową z Panem podejmę. Pana pytania mogą być obszerne. W efekcie czytelnik wywiadu otrzyma (wreszcie) dwie linie argumentów. Plusem będzie to, że na logiczne argumenty nie będzie uników w styku „Van to Rdułtowski” (uśmiałem się – szczerze!). Proszę się spokojnie zastanowić. Jeśli ma Pan urazę lub jest Pan zajęty, to zrozumiem. Wywiad ma być autoryzowany, ale to już mamy ustalone. Może go Pan zamieścić na swojej stronie 10 maja – w rocznicę. Powinnyśmy zdążyć. Jestem zatem w sprawie Emilcina-Goliny-Przyrownicy do Pana dyspozycji. Proszę mi dać jutro do wieczora znać – czy jest Pan zainteresowany. Pytania – byłoby dobrze – gdybym dostał do wtorku – do wieczora. Bo w czwartek w południe jadę do Siedlec.
Aby czytelnik miał wyobrażenie o tym, jak „rzetelnie” opisał te wydarzenia Pan Mizera, poniżej przytaczam fragment jego paszkwilu:
Kolejny raz Rdułtowski dał o sobie znać już jakiś czas po wydaniu swojej książki. Napisał do mnie prosząc o przeprowadzenie z nim wywiadu o tym, jak to „zdemaskował” i „obnażył” przypadek z Emilcina itd. Żalił się również, że teoria, którą lansuje – wg niego przecież taka logiczna i spójna – nie znajduje jednak uznania u pasjonatów oraz osób zajmujących się zagadnieniem UFO.
Dlatego też Rdułtowski uznał, że dobrze będzie, jak przeprowadzę z nim wywiad, który – jak sobie zażyczył – miał się ukazać na łamach serwisu Projekt NPN dokładnie w rocznicę emilcińskich wydarzeń, czyli 10 maja br. W materiale miał ostatecznie „dokopać” nie chcącym go zrozumieć polskim ufologom, wyjaśniając „wszystko”.
Szkoda, że Pan Mizera zamiast pochwalić się tym, jak to w październiku zrezygnowałem z wywiadu z nim, wolał konfabulować o jakimś żaleniu mu się czy też dokopywaniu komuś. Cóż za „rzetelność”…A nos wciąż rośnie i rośnie!
Wróćmy do historii. A w tej jedno stało się 4 maja 2014 roku jasne – rzuciłem Panu Mizerze rękawicę, wyzywając go na intelektualny pojedynek w sprawie Emilcina. Odpisał niemal od razu, że jest zainteresowany, ale wywiad ma się również ukazać na mojej stronie autorskiej. Jak widać, Pan Mizera liczył, że z pojedynku wyjdzie zwycięsko. Zgodziłem się. Ustaliliśmy, że pytania dostanę następnego dnia po południu.
Mijały jednak dni, a pytań nie było. 8 maja 2014 roku wyjeżdżałem na dwa dni do Siedlec, gdzie zostałem zaproszony na konferencję w sprawie historii niemieckich prac nad rakietami V-2 na polskich ziemiach. Tak więc jeśli chciałem zrobić wywiad na 10 maja, to pytania musiałem dostać najpóźniej 7 maja rano. Gdy ów dzień nadszedł, a ja mimo kilku kolejnych zapewnień Pana Mizery wciąż ich nie miałem, postanowiłem zadzwonić i sprawę wyjaśnić. Nie chodziło tu już nawet o niesłowność i nierzetelność, z której Pan Mizera był mi od jakiegoś czasu znany. W międzyczasie przyszedł mi bowiem do głowy jeszcze inny pomysł. Otóż jadąc do Siedlec postanowiłem wpaść do Puław. Umówiłem się tam na krótki wywiad o zdarzeniu w Emilcinie z redaktor Sylwią Weremczuk, która pracuje w Telewizji Kablowej Puławy. Podobne spotkanie postanowiłem zaproponować Panu Mizerze. Jednak w trakcie naszej krótkiej rozmowy telefonicznej doszło do dość szokującej sytuacji. Otóż Pan Mizera zaproponował mi, abym sam sobie napisał pytania do wywiadu. Jednym słowem rejterował z pojedynku intelektualnego, jaki mu zaproponowałem w kwestii Emilcina. Muszę przyznać, że postawa Pana Mizery bardzo mnie rozczarowała. Co za cykor – pomyślałem.
Jeżeli zatem Pan Mizera pisze w swoim paszkwilu że wymyśliłem sobie, że sam napiszę pytania i na nie odpowiem – to ja z całą mocą podkreślam, że była to nie moja tylko Pana Mizery inicjatywa. I choć było to ustalenie przeprowadzone telefonicznie, to z późniejszej naszej korespondencji na Facebooku jasno to wynika. Radzę Panu Mierze o tym pamiętać, zanim zacznie znowu pisać kolejne zmyślenia (a może urojenia), po których rośnie mu nos.
Po zakończeniu rozmowy, zasiadłem do pisania wywiadu. Było to dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, ale żywo wkomponowywało się w historię UFO z Emilcina. Wszak nie kto inny, jak Zbigniew Blania, niejednokrotnie pisał wywiady sam ze sobą, gdyż wiedział, że część dziennikarzy zwyczajnie je spartaczy. Wieczorem 7 maja „wywiad” był gotowy. Oczywiście nie był on już żadną formą intelektualnego pojedynku… Takowy postanowiłem stoczyć z Panem Mizerą przed kamerą w trakcie spotkania.
Wieczorem poinformowałem Pana Mizerę, że wywiad jest gotowy. Przed wysłaniem zaznaczyłem, że ewentualne zmiany w tekście muszę autoryzować. Chciałem mieć pewność, że Pan Mizera nie powycina jakiś niewygodnych dla niego fragmentów. Moje zaufanie do jego rzetelności i uczciwości było już na tym etapie znajomości zerowe! Gdy materiał został wysłany otrzymałem odpowiedź, która wprawiła mnie w osłupienie. Pan Mizera pisał, że napisze swoje pytania, a z moich weźmie jedno. Nie miałem już wątpliwości, dlaczego praktycznie nikt z Panem Mizerą nie chce współpracować. Człowiek okazał się być zupełnie niepoważny.
8 maja o 9.30 rano dostałem pytania autorstwa Pana Mizery. Przeczytałem je i załamałem ręce. Wiedziałem już, że pomysł pojedynku intelektualnego z twórcą portalu NA PROGU NIEZNANEGO był tragiczną pomyłką. Nadesłane pytania świadczyły o tym, że Pan Mizera nie jest dla mnie żadnym partnerem do intelektualnej potyczki, że w kwestii Emilcina nie ma nic rozsądnego do powiedzenia. Kilku obeznanych w temacie znajomych skwitowało jego pytania pracą na intelektualnym poziomie dziesięciolatka. Najbardziej zdziwiło mnie jednak pytanie, w którym Pan Mizera nawiązywał do historii zmyślonego przez siebie artykułu o tzw. „latających trumnach z gromnicami” – o czym wspomnę dalej. Trzeba mieć coś nie tak z „interfejsem”, aby zadawać pytanie, w którym samemu strzela się sobie w stopę – myślałem. Z drugiej strony wiedziałem, że jeśli na pytania nie odpowiem, to „badacz nieznanego” ogłosi wszem i wobec, że jego pytania mnie zagięły.
Po kilkugodzinnej ostrej wymianie „uprzejmości” stanęło na tym, że na pytania odpowiem po powrocie z wyjazdu. W międzyczasie mieliśmy się spotkać w Puławach i zrobić materiał TV. Ale, wbrew obietnicom, Pan Mizera ponownie zrejterował i nie dał w umówionym czasie znaku życia. Na szczęście nie wszyscy są dyletantami. Pani Sylwia Weremczuk okazała się w pełni profesjonalistką. Wieczorem 8 maja 2014 roku nagraliśmy wywiad, który kilka dni później został wyemitowany. Nosił on tytuł UFO W EMILCINIE ZAGADKA ROZWIĄZANA. Tak pracują zawodowcy.
Po powrocie z Siedlec, Puław i Emilcina (gdzie również zaglądnąłem 9 maja 2014 roku) odpowiedziałem na infantylne pytania puławskiego badacza zjawisk paranormalnych. Gdy Pan Mizera je otrzymał, zaproponował mi, że wywiad może ukazać się na łamach miesięcznika „Czwarty Wymiar”. Odmówiłem jednak. Stanęło na tym, że następnego dnia otrzymam wywiad do autoryzacji. Podobnych obietnic Pan Mizera złożył mi na przestrzeni kolejnych 17 dni jeszcze ponad dziesięć. W końcu 31 maja 2014 roku stwierdziłem, że szkoda mi już czasu na kontakt z kimś tak niepoważnym i definitywnie zakończyłem z Panem Marcinem Mizerą moją współpracę.
O tym, co działo się później już pisałem na moim blogu. Cytowany przeze mnie w odcinkach wywiad, jaki przeprowadził ze mną „pewien badacz zjawisk paranormalnych” był właśnie niedoszłym wywiadem Pana Marcina Mizery. Gdy kilka tygodni temu opisywałem historię tego wywiadu na moim blogu, postanowiłem pominąć jedno z pytań, które  niechybnie na Pana Mizerę by Czytelnika naprowadziło. Chciałem, aby jego osoba została anonimowa. Obecnie czuję się już z tego obowiązku zwolniony. Tym samym mogę zamieścić pytanie dotyczące zmyślonych przez Pana Mizerę relacji o tzw. „latających trumnach z gromnicami”.
Marcin Mizera: Panie Barku, w takcie mojej pracy udało mi się dotrzeć do historii (opowiadanych przez starszych mieszkańców okolicy) dotyczących obiektów w kształcie trumny z czterema gromnicami, które miały być tutaj obserwowane już przed II wojną światową. Czy nie widzi Pan analogii do wyglądu pojazdu opisywanego przez Wolskiego?
Oto moja odpowiedź: Panie Marcinie. Gdy prowadziłem śledztwo emilcińskie sam zapytałem Pana o takie poprzedzające incydent w Emilcinie relacje z tego terenu. Wówczas wysłał mi Pan link do artykułu na ich temat. Poprosiłem Pana wtedy o umożliwienie mi kontaktu z autorem tego materiału, gdyż poprzez niego chciałem dotrzeć do świadków. Na podesłanym mi przez Pana artykule, opublikowanym w Internecie, widniało nazwisko autora: Tomasz Mróz. Dowiedziałem się od Pana, że to pseudonim. Dwukrotnie później dopytywałem się, czy Tomasz Mróz to Pan. Odpowiedzi do dziś nie uzyskałem. Więc na Pana pytanie odpowiem tak: jeśli ktoś chce, aby brać poważnie relacje o jakichś „latających trumnach”, to nie może utrudniać dostępu do świadków owych relacji. Nauka polega na wzajemnym weryfikowaniu się. Bardzo chętnie wsiądę w samochód i pojadę do osób, które opowiedziały te fantastyczne historie i je zweryfikuję. Na razie trudno mi zabierać w tej kwestii głos, bo świadkowie jak i autor artykułu na ten temat są anonimowi. Czyli żadnej weryfikacji się nie poddają.
Do dziś nie wiem, na co liczył pan Marcin Mizera zadając mi pytanie o zmyślone przez siebie relacje, które pod pseudonimem Tomasz Mróz opublikował na własnym portalu. Nie wiem również na co liczył, kłamiąc wielokrotnie w swoim paszkwilu na mój temat.
Wiem natomiast, że Pan Mizera nie może sobie wybaczyć faktu, że pomógł mi w moim śledztwie informując mnie o istnieniu siostry Zbigniewa Blani. Bardzo dobitnie świadczy o tym ten fragment jego wypowiedzi: Do końca nie wiedziałem, o czym będzie ta książka, gdy Rdułtowski pisał do mnie wiadomości z prośbami o informacje i namiary na osoby związane ze sprawą. Wtedy pomogłem. Teraz już bym tego nie zrobił.
Oczywiście, że Pan Mizera nie wiedział o czym będzie moja książka. Bo nie miał prawa wiedzieć! Nigdy nie należał on do osób, do którym miałem zaufanie. Od początku mojego śledztwa w sprawie Emilcina wiedziałem jednak, że będę potrzebował informacji od grupy osób, która pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć nad czym pracuję. Moje śledztwo przez niemal rok owiane było gęstą zasłona tajemnicy i… celowej dezinformacji. Było to bezwzględnie konieczne. Dlaczego? Odpowiedź podaje sam Marcin Mizera. Gdyby wiedział, że staram się zweryfikować zajście w Emilcinie w życiu by mi nie pomógł. A nie zrobiłby tego choćby dlatego, że od lat Marcin Mizera bardzo aktywnie wspierał i wspiera Roberta Bernatowicza z fundacji Nautilus właśnie w promowaniu historii o UFO z Emilcina jako rzekomo najbardziej wiarygodnego kontaktu z UFO w Polsce. Jeżeli zatem było kilka osób, które miałem wytypowane jako mogące w sposób szczególny zaszkodzić moim poszukiwaniom prawdy o Emilcinie, to Pan Marcin Mizera był zaraz na drugim miejscu za Robertem Bernatowiczem. Obaj bowiem mieli żywotni interes w tym, aby mit o Emilcinie pozostał nietknięty przez takich badaczy jak ja.
Rozumiem bardzo dobrze frustrację Pana Mizery. Wyniki mojego śledztwa wykazały, że historia, która zapewniała mu latami darmową promocję, okazała się lipą. Rozumiem bardzo dobrze, jak głupio mu przed kolegą Bernatowiczem, że dał mi się tak podejść i utorował mi drogę do archiwum Zbigniewa Blani. Rozumiem też, że będąc bezsilnym w konfrontacji na argumenty, jedyne co Pan Mizera może robić, to iść w ślady kilku fanatyków UFO z portalu INFRA i atakować mnie personalnie. Bo na wyważoną dyskusję o faktach w sprawie Emilcina niestety Pana Mizery zarówno merytorycznie jak i intelektualnie nie stać, czego żywym dowodem były choćby nadesłane mi pytania do wywiadu…

Tyle w temacie Pana Mizery.
Na koniec zapraszam wszystkich do obejrzenia rozmowy, jaką 27 lipca przeprowadziłem w Emilcinie z Krzysztofem Drozdem, który w latach 80. kierował Lubelskim Klubem Popularyzacji i Badań UFO i bez którego pomocy nie powstałaby moja książka „Tajne operacje. PRL i UFO”: UFO w Emilcinie - fakty i mity