piątek, 5 września 2014

Emilcin – w obronie zdrowego rozsądku



Choć za kilka tygodni minie rok od publikacji mojej książki „Tajne operacje. PRL i UFO”, to nie milkną jej echa. Zaledwie kilka dni temu Autorka bloga „Książkowy świat Angeli” zamieściła jej pochlebną recenzję:
Również kilka dni temu bardzo ciekawy materiał w sprawie Emilcina wysłał mi Krzysztof Drozd z Lublina, którego przedstawiać chyba nie muszę. Krzysztof wspierał mnie przez wiele miesięcy mojego emilcińskiego śledztwa i tylko dzięki jego pomocy, tak daleko zaszedłem.
Poniżej przytaczam w całości materiał otrzymany od Krzysztofa.
*   *   *
Powracający w wypowiedziach Observatora na forum INFRA temat wcześniejszej (przed 10 maja 1978 r.) znajomości Witka Wawrzonka z rodziną Wolskich, skłonił mnie do zabrania raz jeszcze głosu w tej sprawie.
Observator przychyla się do wniosków Blani, że Wawrzonek nie znał Wolskiego przed 10 maja 1978 roku. Oczywiście wnioski te opierają się wyłącznie na materiałach publikowanych przez Zbigniewa Blanię. Uważam, że wywód Blani to w wielu miejscach gołosłowne zapewnienia. Popatrzmy na niektóre z nich.
Nikt we wsi nie parał się hipnozą i nikt nie widział, by w Emilcinie kręcił się ktoś obcy. Nikt podejrzany nie kontaktował się ani z Janem Wolskim, ani z jego rodziną, a tam gdzie nie ma sprawcy – nie ma i czynu. To jeden z cytatów z Blani przywołany przez Observatora. Co z niego wynika?
Po pierwsze – przytaczanie czyjejś opinii jako argumentu wydaje się chybione, a jeśli już, to popatrzmy na opinie ekspertów, jakie przytacza obszernie Bartek na końcu swej książki, a nie na bliżej nieudokumentowane wnioski przedstawiane przez Blanię. Jeśli już powołujemy się na opracowanie Blani, to powołujmy się na przytaczane przez niego materiały źródłowe (np. zapisy rozmów), a nie na to, co Blania sądził. Inaczej popadamy w to same błędne koło, które sprawiało, że przez kilkadziesiąt lat w sprawie Emilcina nikt niczego nie analizował ani nie kwestionował, zgodnie z zasadą „skoro Blania tak twierdzi, to tak musiało być”.
Po drugie – ze stwierdzenia, że nikt we wsi nie parał się hipnozą nic nie wynika. Nikt nie twierdził i nie twierdzi, że Wolskiego zahipnotyzował jeden z mieszkańców wsi.
Po trzecie – co wynika ze stwierdzenia, że nikt podejrzany nie kontaktował się ani z Janem Wolskim, ani z jego rodziną? W jaki sposób można stwierdzić, że nikt się nie kontaktował? Zabudowania Wolskich położone są na skraju Emilcina i ktokolwiek ich odwiedzał nie musiał paradować przez całą wieś, żeby wszyscy mogli go obejrzeć. Podjechanie autobusem PKS lub tzw. „okazją” na skrzyżowanie drogi Chodel-Opole z Emilcinem nie stanowiło chyba problemu. Pozostawało przejście około 100 metrów, na przestrzeni których albo się kogoś z mieszkańców spotkało, albo nie. Jeżeli ktoś (dajmy na to, Wawrzonek) przyjeżdżał rowerem, sprawa była jeszcze prostsza. Pomiędzy drogą Chodel – Opole a mieszkaniem Wolskiego są jedynie dwa obejścia i śmiem sądzić, że wizyty w zabudowaniach Wolskich wcale nie musiały być dostrzeżone przez mieszkańców wsi. Jeśli Witek Wawrzonek przybywał na rowerze z drugiej strony wsi (od Poniatowej), to jego przejazd mógł być zauważony, ale niekoniecznie musiano widzieć, że zaglądał do Wolskich.
Po czwarte – stwierdzenie, że gdzie nie ma sprawcy – nie ma i czynu jest z gruntu fałszywe. Wprost przeciwnie, w każdej zagadce kryminalnej lub innymi słowy, w każdym śledztwie mamy sytuację odwrotną – jest zdarzenie (czyn) i jego następstwa, a szukamy sprawcy. W przypadku emilcińskim mamy właśnie dokładnie taką sytuację. Mamy zdarzenie i szukamy sprawcy, czyli tak naprawdę wszystko sprowadza się do poszukiwania odpowiedzi na siedem złotych pytań kryminalistyki: co, gdzie, kiedy, jak, za pomocą czego, z jakiego powodu (się wydarzyło) i kto był sprawcą. Odpowiedź na niektóre z tych pytań znamy, innych poszukujemy.
Bartek Rdułtowski sformułował hipotezę, która odpowiada na te pytania i dlatego jest bardziej wiarygodna niż twierdzenie, że przybyli kosmici i z powodów, których nie znamy, poddali badaniom Jana Wolskiego, czy – jak utrzymuje Pan Arek Miazga na forum INFRA – (…) siła za którą stoi zjawisko UFO sprytnie dobiera sobie swoich widzów oraz świetnie nimi manipuluje. To nie jest  argument, którym powinni posługiwać się ludzie, którzy chcą uchodzić za badaczy!
Hipoteza Bartka wyjaśnia, że Wawrzonek (czyli sprawca) na drodze i polanie w Emilcinie (gdzie) w dniu 10 maja 1978 r. około godz. 7.30 – 8.00 (kiedy) z chęci „odegrania się” na Blani (z jakiego powodu) stosując hipnozę (jak) przeprowadził mistyfikację pozorując pojawienie się UFO (co się zdarzyło). Jedyne pytanie, na które nie do końca znamy odpowiedź, to „za pomocą czego” zrealizował swój plan – czy była to „czysta” hipnoza, czy wspomagał ją środkami farmakologicznymi itp.   
Oczywiście, panowie z Infry zaraz napiszą, że mam obsesję na punkcie tajnych służb, szpiegowania, szukania sensacji lub użyją innych równie „mocnych” argumentów, a jak już nie będą wiedzieli co napisać, to nazwą mnie „Droździchą” lub wymyślą inne równie piękne przezwisko. Mogą również złożyć doniesienie na policję, jak doradzali Observatorowi po uwadze Bartka odnoszącej się do jego tożsamości.
Panowie, czy to są argumenty?
Argumentacja „Infran” (a właściwie jedynie Observatora, gdyż inni poprzestają – jak zwykle – na inwektywach) w sprawie znajomości Wawrzonek–Wolscy przed 10 maja 1978 r. z uporem sprowadza się wyłącznie do pamiętania lub nie nazwiska „Wawrzonek” przez  Jana Wolskiego i twierdzenia, że Jan Wolski miał pełne prawo go nie pamiętać. Nie chodzi jednak o nazwisko lecz o osobę! Moim zdaniem, Jan Wolski mógł nie pamiętać nazwiska, ale jest nieprawdopodobne, by nie pamiętał osoby Wawrzonka. Dlatego uważam, że jego zaprzeczenie jest to reakcja kogoś, kto chce ukryć prawdę i nieco „przedobrzył”. Zamiast powiedzieć, „tak, pamiętam tego pana, ale nigdy wcześniej go nie widziałem”, Wolski upiera się, że w ogóle nie wie o kim mowa, nie zna, nie pamięta…
Przypomnę, że w książce Blani, gdzie przytaczana jest rozmowa z Janem Wolskim na ten temat, najpierw pada pytanie a pan zna pana Wawrzonka? (czyli nazwisko), ale po chwili Blania mówi, że był taki z Lublina, wtedy co przyjechał razem ze mną, jak byłem pierwszym razem (str. 136) i dalej: Ten, co ze mną przyjechał, taki niewysoki. Jak tu byłem pierwszy raz, to przyjechałem z takim panem, z którym razem poszliśmy w pole i rozmawialiśmy (str. 137).
Dalej, Kietliński pyta Jana Wolskiego o pierwszą osobę spoza wsi, która przyjechała do niego, a Pan Jan odpowiada, że był tu jakiś tydzień, może więcej po zdarzeniu, ale z uporem podkreśla, że nie wie kto to był i jak się nazywa. Co dziwne, nie wie również, że był to ten sam człowiek, który pięć dni później przyjechał do niego z Blanią! Przede wszystkim ta niepamięć, że chodzi o osobę towarzyszącą Blani podczas pierwszej wizyty jest niewiarygodna!
Zwracam uwagę, że mamy następujący ciąg wydarzeń:
10 maja – incydent emilciński (10 czerwca – Wolski to pamięta);
26 maja – wizyta Wawrzonka – nagranie relacji na magnetofon (10 czerwca – Wolski tę wizytę pamięta);
28 maja – Wawrzonek (wg Blani – str. 89) pisze do Wolskiego list z prośbą o zabezpieczenie śladów i ubrania, które miało przesiąknąć dziwnym zapachem;
31 maja – wizyta Wawrzonka i Blani (10 czerwca – Wolski pamięta Blanię, ale nie pamięta Wawrzonka);
1 czerwca – ponowna wizyta Wawrzonka i Blani (10 czerwca – jak wyżej – Blanię pamięta, Wawrzonka nie);
5 czerwca – Wawrzonek pisze do Blani (reprodukcja listu w książce „Tajne operacje. PRL i UFO” Bartka Rdułtowskiego – str. 364), że dowiedział się przed chwilą od swojej siostry (!), że Wolskich odwiedził ktoś z Opola Lub. i dał im wycinki z gazet dot. UFO; wskazuje to na ciągły przepływ informacji Wolscy–Wawrzonek, a zatem kontakty pomiędzy nimi;
Czy Jan Wolski jest tutaj wiarygodny? Zależy w co się chce wierzyć.
Moim zdaniem teza, że Wawrzonek był jednym z wielu odwiedzających Emilcin ludzi i Jan Wolski go nie zapamiętał, jest nieprawdopodobna.
Pamiętajmy, że przepytywanie Wolskiego przez Kietlińskiego i Blanię o znajomość z Wawrzonkiem ma miejsce (wg Blani) 10 czerwca. Do tego czasu ukazał się w prasie zaledwie jeden artykuł napisany przez Konrada Turowskiego (Kurier Polski, 5 czerwca i przedruki w dniach następnych). W artykule tym nie podano ani nazwiska Jana Wolskiego, ani nazwy wsi, w której mieszkał.
Te informacje Turowski podał dopiero 12 czerwca, co nieco zdenerwowało Blanię, gdyż bał się żurnalistów rodzimych, a szczególnie przeróżnych ufo-bzików, którzy mogliby pojawić się w Emilcinie na skutek doniesień prasowych (Blania, str. 118).
Zbigniew Blania pisze jednak: Na szczęście moje obawy okazały się na wyrost, gdyż ani jedni, ani drudzy nie zlecieli się od razu i mieliśmy spokój przez cały czas dochodzenia. Tylko raz musiałem przegonić dwoje dziennikarzy, zaś ufo-entuzjaści, nazywający siebie badaczami lub ufologami, oraz rozmaici wariaci zaczęli przyjeżdżać do Emilcina znacznie później (str. 118).
Wynika z tego, że do 10 czerwca raczej tłumy się przez Emilcin nie przewijały. Jeśli już ktoś był, o czym wspomina Józef Wolski, to zapewne nie były to osoby z magnetofonami (jak Wawrzonek) i nie pisały listów do Wolskiego z prośbą o zabezpieczenie śladów (jak Wawrzonek).
Dodatkowo, z listu Wawrzonka do Blani wynika, że istniał jakiś kontakt między Wawrzonkiem a Wolskimi, skoro Witek wiedział i donosił o tajemniczych gościach, którzy dostarczyli Wolskim wycinki prasowe o UFO, o czym miała powiedzieć mu jego siostra.
Zatem, w przeciągu dwóch tygodni pomiędzy 26 maja a 10 czerwca mamy co najmniej pięć (!) kontaktów pomiędzy Wawrzonkiem a Wolskimi (26 maja, 28 maja – list, 31 maja, 1 czerwca, 5 czerwca - bezpośredni lub przez siostrę).
Poza tym trzeba pamiętać, że Witek Wawrzonek był bardzo charakterystyczny. Przepraszam, że nie podaję szczegółów, ale naprawdę uważam, że nie powinienem pisać o co chodzi. Dociekliwych odsyłam (jeśli jest to gdzieś do znalezienia) do filmu telewizyjnego, jaki powstał w związku z II Zjazdem Ufologicznym w Szczecinie. Akurat tam pewną bardzo charakterystyczną cechę Witka wyeksponowano w sposób niedopuszczalny i karykaturalny.
Swoją drogą ciekawa jest zarówno sprawa owego zapachu siarki, którym rzekomo przesiąknąć miało ubranie Jana Wolskiego, jak i listu, który wysłać miał do Pana Jana Witold Wawrzonek.
O ile list z 5 czerwca jest reprodukowany w książce Bartka Rdułtowskiego, to o liście Witka Wawrzonka do Jana Wolskiego, wysłanym podobno 28 maja, wspomina tylko Zbigniew Blania w „Zdarzeniu w Emilcinie” na str. 89. Bodajże jedynie w tym miejscu. O liście tym nic nigdy nie pisze Witek Wawrzonek. Brak samego listu, jak i jego następstw. Jakie ślady miał niby zabezpieczyć Jan Wolski, skoro dwa dni wcześniej Wawrzonek był na miejscu i żadnych śladów nie widział, a przynajmniej o nich nie wspomina, a i z relacji innych osób wynika, że zatarły się one z upływem czasu.
Jedyne zresztą materialne ślady, o jakich możemy mówić, to odciski buta w kilku miejscach na polanie i w jej okolicy. Smugi w mokrej trawie, które wskazywały drogi przemieszczania się jakichś osób, z natury rzeczy musiały zniknąć, gdy słońce przygrzało i trawa wyschła.
Józef Wolski i kilka innych osób stwierdza, że ślady buta widziało. Milicjanci, którzy byli na miejscu utrzymują, że żadnych śladów, prócz 20 m2 wyjedzonej trawy, nie było. Relacje milicjantów są w tym, zakresie konsekwentne. W reportażu Małgorzaty Sawickiej „Łąka na skraju Wszechświata” utrzymują, że było tylko widać, że koń się pasł. Po 35 latach Lucjan Piłat zdecydowanie podtrzymuje te słowa. Twierdzi, że jeździł do Emilcina sam, choć z kolei Leszek S. Konarski w swoim artykule „Na tropach UFO” opublikowanym w milicyjnym piśmie „W Służbie Narodu” podaje, że wysłano tam dwóch funkcjonariuszy – Bronisława Ciubę i Lucjana Piłata. Nie żyje już Bronisław Ciuba, podobnie jak i Stanisław Plis, kierownik Komisariatu w Opolu Lubelskim, który podejmował decyzję o wysłaniu milicjantów do Emilcina, trudno więc poddać te twierdzenia dalszej weryfikacji, choć rozbieżności pomiędzy tym, co mówiono kiedyś i teraz, nie ma. W śledztwie Bartka został odnaleziony nowy świadek, Ryszard Ceglarski, technik kryminalistyki, który utrzymuje, że był na miejscu z całą ekipą, aby zabezpieczyć ewentualne ślady, których jednak nie było.
Zatem, co do tego zarówno Lucjan Piłat, jak i Ryszard Ceglarski są absolutnie zgodni – nie było w Emilcinie żadnych śladów, które można by było zabezpieczyć.
Dlaczego mamy nie wierzyć relacjom milicjantów, którzy utrzymują, że nie było czego zabezpieczać na miejscu zdarzenia, a wierzyć Blani, który twierdzi, że nie chcieli śladów oglądać? Po co wysłano ekipę techniki kryminalistycznej? Po to, żeby nie chcieli zrobić tego, po co ich wysłano?
Nawiasem mówiąc, przychodzi mi do głowy jeszcze jedna możliwość interpretacji opowieści Lucjana Piłata o jego wyjeździe do Emilcina razem z Blanią, który ponoć jechał tam wówczas pierwszy raz. Być może nie był to Blania, ale Konrad Turowski, który również był z Łodzi (Piłat nie bardzo pamięta nazwisko, ale pamięta, że był to ktoś z Łodzi) i po wstępnych informacjach Blani, jak rasowy reporter, podjął trop i – jak podaje Blania – ustalił świadka i miejsce, co opublikował 12 czerwca w Kurierze Polskim. Zgadza się wówczas liczba wyjazdów do Emilcina, jaką podaje Lucjan Piłat – pierwszy, dla sprawdzenia plotek, drugi – z Konradem Turowskim, trzeci – z Leszkiem Konarskim.
Wracając do listu Wawrzonka z 28 maja – być może był on kolejną „zagrywką” Witka, który ciągle dbał o nowe tropy w sprawie emilcińskiej. Już to opowiadał o rzekomych kłusownikach z Chodla, którzy mieli widzieć „latającą skrzynię” (Blania, str. 219), już to odwiedzały go tajemnicze dzieci, które zabrały jeszcze bardziej tajemniczą blaszkę (tamże, str. 218-219), już to podrzucał temat zielonoskórych istot w okolicy miejscowości Piaski (Blania, str. 218)… Sprawa jest o tyle tajemnicza, że w żadnym znanym mi nagraniu relacji Wolskiego, ani nigdy podczas rozmów bezpośrednich, Jan Wolski nie mówił o zapachu siarki, którym miało przesiąknąć jego ubranie.
Potwierdza to również Józef Wolski, syn Jana Wolskiego, który w nagraniu, jakie można znaleźć w Internecie, „Nautilus Radia Zet - UFO w Emilcinie”, pytany przez Roberta Bernatowicza: Czy w środku tego pojazdu był jakiś zapach? Czy pana ojciec coś zapamiętał? odpowiada: Ojciec to nie mówił o zapachu, o niczym w tym pojeździe (…).
Zauważmy, że Wawrzonek cały czas dba o podtrzymywanie historii emilcińskiej, podpowiadając nowe tropy, wskazując nowych i jednocześnie trudnych do ustalenia świadków, wyjaśniając różne wątpliwości (np. on jedyny utrzymuje, że w tym rejonie istniał zwyczaj wsiadania na furmankę bez pytania, który to zwyczaj musieli chyba znać „ufonauci”, skoro tak właśnie postąpili; swoją drogą, Blania nie sprawdził, czy takie postępowanie w tym czasie i w tych okolicach było rzeczywiście normą.
Widać, przynajmniej ja to tak widzę, że Witek Wawrzonek, choć przez czas śledztwa Blani nie pojawia się „oficjalnie” w Emilcinie, to cały czas jest w pobliżu i „trzyma rękę na pulsie”.
Argumenty Blani, że z taśmy Wawrzonka widać, że wcześniej się z Wolskim nie znali, gdyż potrzeba by pary dobrych aktorów, żeby tak to odegrać i dalej: nie wyglądało to na zmowę (Blania, str. 99), tak naprawdę również o niczym nie świadczą.
Słuchałem taśmy z pierwszej rozmowy Wawrzonka z Wolskim. O zmowie w ogóle nie mówmy, bo jeśli to był spisek, to tylko Wawrzonek był spiskowcem, a Wolski niczego nie musiał udawać. Pisałem już, że byłem kilkakrotnie w Emilcinie z Wawrzonkiem i o ile z Józefem Wolskim byli po imieniu, to z Janem Wolskim Witek był na „pan”. Jeśli znali się wcześniej z synami Jana Wolskiego, to nie oznacza, że z nim samym był jakiś stosunek poufałości, choćby z powodu  zbyt wielkiej różnicy wieku. Nawet przy wódeczce, a była i taka okazja, Jan Wolski dla Witka zawsze był „panem”, choć działo się to już kilka lat po samym zdarzeniu i w tym czasie bliskie stosunki Wawrzonka z Wolskimi są poza dyskusją. Poświadcza to również kartka z życzeniami z 1987 roku  – „życzy dla całej Pańskiej Rodziny” pisze Jan Wolski do Witka Wawrzonka (Rdułtowski, str. 555).
Observator w swoim poście na forum INFRA pisze: Ponadto warto zwrócić uwagę na fakt, że kiedy Wolski mówi o książeczce zostawionej przez Wawrzonka, to zarówno on jak i jego synowie wyrażają się o nim jako nieznajomym: ten pan, temu panu. To nie do końca prawda. W przytoczonym przez Blanię dialogu (str. 137) tylko Jan Wolski mówi o Wawrzonku „pan” i to on przytacza słowa swojego syna Edwarda, który miał pytać gdzie to ta książeczka, którą ten pan zostawił. Jednak, czy to dokładny cytat wypowiedzi Edwarda, czy Jan Wolski tak powiedział, bo sam był z Witkiem „na pan”, tego nie wiemy. Józef Wolski mówi o Wawrzonku bezosobowo: No, był później z panem Blanią i dalej mówię, że ten taśmę ma, to niech się do niego zgłoszą (Blania, str. 141).
W sprawie znajomości Wawrzonka z Wolskimi można zadać po raz kolejny jeszcze jedno, retoryczne pytanie – dlaczego przeciwnicy hipotezy Bartka Rdułtowskiego odrzucają świadectwo żony Witka Wawrzonka, a wszystko, co pisze Blania uznają za święte i nienaruszalne?
Na koniec jeszcze słowo w powracającej kwestii, czy Witek Wawrzonek był ufologiem, choć spór to tylko o zasadę, bo merytorycznie żadnego znaczenia nie ma.
Nie będę powtarzał argumentów, które już padały, a które jednoznacznie świadczą, że Witka Wawrzonka można za „ufologa” uważać. Zamiast tego dołączam kilka dokumentów wskazujących na Jego czynny udział w poszukiwaniach i rejestracji przypadków obserwacji:






I jeszcze cytat. Krzysztof Piechota, Bronisław Rzepecki, „UFO nad Polską”, Nolpress, Białystok 1996, na str. 6-7 piszą: Nie sposób tutaj nie wspomnieć i zarazem gorąco podziękować naszym wspaniałym kolegom: Emmie Popik z Gdańska, (…) Andrzejowi Chudzikiewiczowi z Rzeszowa, (…) Lechowi Galickiemu ze Szczecina,(…) Bogdanowi Grzywnie z Łodzi, Ireneuszowi Hurijowi z Wrocławia, (…) Robertowi Leśniakiewiczowi z Jordanowa, Andrzejowi Remleinowi z Chełmży, (…) Witoldowi Wawrzonkowi z Lublina oraz wielu innym głęboko zaangażowanym osobom, które krocząc tą samą ścieżką wnosili własne pomysły i dokonania tworząc zręby polskiej ufologii (…).
 Krzysztof Piechota  i Bronisław Rzepecki, których przedstawiać chyba nie trzeba, stawiają Witka Wawrzonka obok najbardziej znanych i zaangażowanych przedstawicieli polskich ufologów lat 70-tych i 80-tych, piszą, że tworzył on zręby polskiej ufologii i wyrażają swe uznanie.
Cóż sądzi natomiast Pan Arek Miazga? Na forum INFRA pisze: „Wiesz Rdułtowski goloryfikuje Wawrzonka jako wybitnego ufologa przytaczając jego teksty czy zdjęcia ze spotkań ufologicznych, ale  Pan Drozd/Rdultowski nie rozumie tego, że nadal nie jest  z krwi i kości wartościowym ufologiem.
Do sytuacji, jaka powstała po publikacji Bartka Rdułtowskiego bardzo pasują słowa z niezmiernie ciekawego i wyważonego artykułu Mariusza Ziomeckiego „Emilcin, UFO i ufolodzy”, opublikowanego w „Kulturze” z 5 listopada 1978 r. (podaję za „Tajne operacje. PRL i UFO”, str. 100-109): Pisząc o rzeczach, które praktycznie obrażają naszą inteligencję, ufolodzy są żywotnie zainteresowani w prawdziwości tych – najczęściej uzyskanych z drugiej ręki – rewelacji, w przeciwnym wypadku grozi im odwet publiczności upokorzonej własną łatwowiernością i zaszeregowanie do kategorii kosmicznych maniaków, nie mówiąc już o morderczej reakcji środowisk naukowych. Dlatego można sobie wyobrazić sytuację, w której słynni ufolodzy, jak A. Hynek czy J. Vallée, trafiwszy na trop naturalnego wyjaśnienia fenomenu „latających spodków”, mogliby wstrzymać się przed jego opublikowaniem.
Ufolog musi wierzyć w UFO, gdyż sama praca nie kompensuje wszystkich przykrości; stawia więc na tę jedną kartę, co z kolei odciska się na wynikach jego prac badawczych. [Podkreślenia moje – KD]
Przy tym wszystkim, tym bardziej chciałbym wyrazić uznanie Observatorowi, który obecnie jako jedyny na forum INFRA posługuje się źródłami i argumentacją. Aczkolwiek nie zgadzam się z wnioskami, które wyciąga, to przynajmniej możemy prowadzić dyskusję na argumenty, a nie – jak z innymi „aktywistami” tego forum – na wyzwiska. A przecież o to chodzi, by argumentować, bo może z tego wyłaniać się będzie nowy obraz interesującego zdarzenia w Emilcinie, czymkolwiek ono było.
Krzysztof Drozd

*   *   *

Od siebie chciałem jeszcze zachęcić wszystkich do zapoznania się materiałem, jaki wraz z Krzysztofem nagrałem w lipcu tego roku w Emilcinie.