Nie mam bladego pojęcia, jak
zatwierdzane są książki do wydania w innych wydawnictwach. U mnie decyduje
kilka kwestii. Książka ma być odkrywcza i wnikliwa. Musi być też ciekawie
napisana. Autor nie może być skandalistą ani goniącym za tanią sensacją
pseudobadaczem. Ale najważniejsze jest, aby książka tematycznie pasowała do
profilu Technola. A profil ten wciąż ewoluuje. I chyba dobrze.
Jutro przypada premiera nowej publikacji
i zarazem nowej serii. Zanim książka trafiła do drukarni, odbyła długą
redakcyjną drogę, jak każda jej poprzedniczka. A jak wyglądała mój pierwszy z
nią kontakt? Otóż kilka miesięcy temu dostałem od Tomka Rzeczyckiego – jej autora
– taki oto mail:
„Udało mi się odtworzyć powojenne
dzieje zapomnianych miejsc i miejscowości w Sudetach. Gratką dla miłośników
tych gór będzie opowieść o krótkich losach uzdrowiska w Opolnie-Zdroju, od
uruchomienia do rychłego zniszczenia. Czytelnik będzie mógł się przypatrzeć
upadkowi Okrzeszyna i stwierdzić, co sprawiło, że ta wioska stanowi
kwintesencję przysłowiowego końca Polski. I to pomimo niesamowitego potencjału,
jaki drzemie tam zarówno pod ziemią, jak i na powierzchni. Na kartach książki
zawarta została historia zwyczajnej z pozoru polany w Górach Stołowych przy
zjeździe na Błędne Skały. Tuż po wojnie w środku lasu funkcjonował tam obóz
pewnej organizacji, której cele ideowe stały w sprzeczności z ustrojem
komunistycznym Polski Ludowej. Wydarzenia, jakie się tam rozegrały, odbiegały
od sielanki leniwych wakacji. Można zdradzić tylko, że nie zabrakło jadowitych
żmij, donosów i rewizji”.
Książka przypadła mi do gustu i dość
szybko trafiła w zębate koło redakcyjnej obróbki. Pozostał jeszcze tytuł.
Roboczy – książka sudecka – rzecz jasna był tylko roboczym i musiał być
zastąpiony. Mijały tygodnie, a pomysłów brakowało. Pewnego marcowego dnia, po
mocnej dawce kawy, wykonałem nieplanowany telefon do Tomka i zaproponowałem,
abyśmy teraz, natychmiast, bez żadnego odkładania tego na później, podjęli
decyzję co do tytułu. – Powiedz mi w dwóch zdaniach, jak nowemu czytelnikowi – poprosiłem
Tomka – o czym jest ta książka? Gdy Tomek przedstawił swój opis, w głowie
zakołatał mi krótki i pasujący jak ulał tytuł: „Utracone Sudety”. Gdy już
miałem podzielić się swoim pomysłem, Tomek stwierdził: – A może dajmy tytuł…
„Utracone Sudety”?
(...) po mocnej dawce kawy (...). Można rzec: używki pomogły.
OdpowiedzUsuńCzarny
Ale przyznaj Krzysztofie - ważne, że książka ma dobry tytuł :-) Niech zatem żyje kofeina ;-)
OdpowiedzUsuń