Setki czy wręcz tysiące książek, czasopism,
zarchiwizowanych filmów oraz audycji radiowych, a także monitor, klawiatura i
lekko sapiący komputer – tak wyglądał oręż mojej pracy publicystycznej aż do
2007 roku. Czy czegoś w nim brakowało? W przypadku książek, jakie miałem wówczas
na swoim koncie, była to zapewne broń wystarczająca. Wszak dotyczyły one takich
tematów jak: powiązania tajnych wojskowych projektów z doniesieniami o UFO („Z
archiwum tajnych technologii wojskowych” – 2001 r.), zagadka nazistowskich
latających dysków („Syndrom V-7”
– 2003 r.), czy historia samolotów doświadczalnych („Bitwa o prędkość i pułap” –
2005 r.). Jednak w 2005 roku oprócz publicysty stałem się również wydawcą.
Początek nie był do końca udany. Stanowiła go wszak słabiutka książka Jerzego
Rostkowskiego pt. „Lampy śmierci”. Krótka i burzliwa współpraca z Jurkiem sporo
mnie jednak nauczyła. Przede wszystkim ostrożności w doborze książek, które planowałem
wydać. Ale nie tylko. Publikacja Jurka otworzyła mi również oczy na fakt
istnienia czegoś takiego, jak „regionalna książka o wojennych tajemnicach”. Efekt
tej lekcji był taki, że w 2006 roku wydałem 5 książek, w tym tylko jedną swoją.
Pozostałe cztery dotyczyły… różnych wojennych tajemnic Dolnego Śląska. Stałem
się zatem wydawcą pełną gębą. Tak przynajmniej mi się wydawało i trzeba
przyznać, że nacisk na słowo „wydawało” jest tu wręcz nieodzowny! W każdym
fachu człowiek uczy się całe życie, a ja w 2006 roku w fachu wydawcy byłem na
samym początku owej nauki.
Wróćmy jednak do pytania, czy w moim
orężu pracy publicystycznej czegoś wówczas nie brakowało? Odpowiedź miałem
poznać niebawem. Jedną z przygotowywanych do druku książek była pasjonująca
praca Mariusza Aniszewskiego pt. „Podziemny świat Gór Sowich”. Czytając ją,
redagując, obrabiając fotografie i ogólnie pracując nad przygotowaniem jej do
drugiego rozszerzonego wydania (pierwsze ukazało się w 2002 roku), zrozumiałem,
że muszę w końcu ruszyć w teren, że nie mogę dalej być tylko wydawcą
przyrośniętym do biurka. Okazja nadarzyła się niebawem. Mariusz Kisiel – wydawca
pierwszego wydania „Podziemnego świata Gór Sowich” – również mieszkał w
Krakowie. Widząc moje żywe zainteresowanie tematem Gór Sowich, na początku 2007
roku zaproponował mi wspólny wypad w tamte tereny. I stało się.
Późnym wieczorem 21 lutego 2007 roku
– gdy wokół zapadał zmrok – my wjechaliśmy na kręte i otoczone stromymi wzniesieniami
drogi w rejonie Zagórza Śląskiego. Już samo ukształtowanie terenu wprawiło mnie
w zachwyt. Przez kolejne dni podziwiałem tamtejsze kultowe miejsca: „Sztolnie
Walimskie”, Pałac w Jedlince, „Podziemne miasto Osówka”, „Włodarz” oraz zamek
Książ. Dzięki Mariuszowi poznałem też kilku miejscowych pasjonatów historii,
jak choćby Bogdana Rosickiego, czy Grzegorza Czepila. Czy podczas tego
kilkudniowego wyjazdu w moim życiu coś się zmieniło? Wiele. Po pierwsze, od
przysłowiowego „pierwszego wejrzenia” zakochałem się w Górach Sowich! Po drugie
zrozumiałem, że muszę koniecznie zgłębić choćby cząstkę tajemnic zagadkowych
podziemi. W tym celu musiałem jednak raz na zawsze „odkleić się” od biurka.
Widząc piękno Dolnego Śląska nie miałem wątpliwości, jaki rejon Polski pragnę w
najbliższych latach wnikliwie spenetrować.
Moje pierwsze zdjęcie w Górach Sowich
Zwiedzanie podziemi zacząłem od Sztolni Walimskich
Mój pierwszy kontakt z podziemiami
Im dalej w głąb górskiego zbocza, tym mroczniej
Jako drugi podziemny obiekt odwiedziłem "Włodarz"
Potem przyszła kolej na "Osówkę"
Wieczorna rozmowa w "Białej Sowie" z Grzegorzem
Czepilem (w środku) i Mariuszem Kisielem (po prawej)
Dzisiaj, ponad 7 lat później, Góry
Sowie wciąż kuszą mnie licznymi nierozwiązanymi tajemnicami. Choć przez miniony
czas odwiedziłem je kilkadziesiąt razy, choć w ośmiu książkach pisałem na ich temat,
choć wydałem kilka pionierskich publikacji innych badaczy poświęconych „Riese”,
to wciąż wiem, że szereg tajemnic czeka tam spokojnie na swojego odkrywcę. Dla
mnie jednak Góry Sowie to poza sekretami przede wszystkim miejsce, które dosłownie
wyrwało mnie zza biurka!
Świetny post!
OdpowiedzUsuńObserwuję i w weekend dopracujemy jego desing mam nadzieję :)
www.dorota-dorotaa.blogspot.com
Ciekawe ponieważ szczere,takie od serducha,powodzenia p.Bartku.
OdpowiedzUsuń