środa, 14 maja 2014

Tuż przed katastrofą V-7 – cz. 1



Czytelnicy, którzy w 2003 roku wzięli do ręki moją książkę „Syndrom V-7”, nie przypuszczali, jak długą i wyboistą drogę przebyłem, aby ją napisać. 

Moja druga książka pt. "Syndrom V-7" wydana w 2003 roku
Praca nad „Syndromem V-7” stała się bezsprzecznie przełomem w moim spojrzeniu na świat tajemnic oraz związaną z nim literaturę. To był prawdziwy zimny prysznic. Wcześniej, co ze smutkiem przyznaję, żyłem w złudnym przeświadczeniu, że autorzy piszą o rzeczach, na których się znają, a do tego są uczciwi i rzetelni. Myliłem się bardzo.
Ale po kolei.
Gdy na początku 2001 roku kończyłem pracę nad moją pierwszą książką „Z archiwum tajnych technologii lotniczych”, jeden z rozdziałów miałem poświęcić roli, jaką w doniesieniach o UFO pełniły ziemskie konstrukcje o kształcie dysków. Oczywiście najwięcej dostępnych na ten temat artykułów dotyczyło niemieckich prac nad V-7 – tzw. UFO Hitlera. Po kilku dniach lektury miałem już przygotowany zarys rozdziału. W przewertowanych dokumentach coś mi się jednak nie zgadzało. Zauważyłem mianowicie, że w różnych artykułach te same konstrukcje mają różne nazwy i dane techniczne. Ponieważ wiedzę muszę mieć zawsze poukładaną, bez luk i sprzeczności, a tu materiał był ewidentnie niespójny, zdecydowałem się wątku o niemieckich V-7 w przygotowywanej książce nie podejmować. Coś mi szeptało do ucha, że to istne pole minowe.

Moja pierwsza książka. Ukazała się bodaj w listopadzie 2001 roku
Gdy tylko zakończyłem pracę nad „Z archiwum tajnych technologii lotniczych”, przystąpiłem do pisania kolejnej książki. Miała ona nosić tytuł „Technologia UFO” i w całości dotyczyć historii ziemskich konstrukcji, które mogły stać za różnymi doniesieniami o NOL. Temat ten żywo mnie wówczas interesował. Był koniec 2001 roku. 

A to okładka książki, która nigdy się nie ukazała, gdyż nie skończyłem jej pisać. Ale dzięki temu powstał "Syndrom V-7"
 Jeszcze dobrze nie zacząłem robić notatek i układać prowizorycznego spisu treści, gdy ponownie wypłynął wątek niemieckich V-7. Wiedziałem już, że sprawa jest nieco zagmatwana, ale tym razem nie mogłem jej zbyć ani pominąć. Musiałem ją zweryfikować, aby nie zrobić błędów w opisie historii tych konstrukcji. Zacząłem od bogatego archiwum krajowej prasy na ten temat, którym od pewnego czasu dysponowałem – pisały o tym sporo różne pisma, jak „Nieznany Świat” czy „Magazyn UFO”. Sięgnąłem również do zasobów Internetu. Po blisko tygodniu grzebania po różnych witrynach mogłem wydrukować kilkadziesiąt stron artykułów o V-7, z których większość była po angielsku. Zacząłem je wnikliwie studiować, robić notatki i uwagi. Zamiast odpowiedzi pojawiało się coraz więcej pytań i wątpliwości.
Na wiele wzmianek o V-7 natrafiłem też w pierwszym i trzecim tomie „Supertajnych broni Hitlera” autorstwa Igora Witkowskiego. Ponieważ w pierwszych miesiącach 2002 roku wybierałem się do Warszawy, aby nawiązać nieco kontaktów w dystrybucji mojej pierwszej książki, wpadłem na pomysł, aby zadzwonić do Igora i namówić go na spotkanie. Chciałem się dowiedzieć, jak on poradził sobie z problemem sprzeczności i chaosu w literaturze poświęconej V-7.
8 lutego 2002 roku w rzęsistym deszczu przybyłem na miejsce spotkania, na które Igor wybrał Rotundę, czyli budynek PKO. Następnie udaliśmy się do jakiejś kafejki i tam w kłębach papierosowego dymu rozpoczęliśmy rozmowę o tajnych broniach. O samych V-7 dowiedziałem się niewiele, gdyż – ku mojemu zaskoczeniu – Igor bynajmniej nie dysponował na ich temat jakąś rozległą wiedzą. Dowiedziałem się za to, że już niebawem do księgarń trafi jego nowa książka pt. „Prawda o Wunderwaffe”. Igor zdradził mi również, że niemieckie UFO nie było dyskami, tylko sferami...

Z Igorem Witkowskim spotykałem się później kilkukrotnie. Ostatni raz miało to miejsce... kilka dni temu w Siedlcach (9 maja 2014 r.), gdzie obaj przybyliśmy skuszeni ciekawymi prelekcjami o V-2. Na zdjęciu wtajemniczam Igora w historię o mistyfikacji w Emilcinie [fot. archiwum Bartosza Rdułtowskiego]
Po powrocie do Krakowa rozpocząłem dalsze poszukiwania jakiegoś mianownika w dostępnych publikacjach o V-7. Sprawa okazała się jednak znacznie bardziej skomplikowana, niż początkowo przypuszczałem. Po kilku tygodniach do głowy przyszedł mi pomysł, że być może warto by było sięgnąć do najstarszych publikacji na ten temat – czyli artykułów, które ukazały się zaraz po wojnie. Stwierdziłem, że zagadkę należy sprawdzić u źródeł. W wydanej przez Igora Witkowskiego książce autorstwa Roberta Leśniakiewicza i Milosa Jesynky’ego pt. „Wunderland” znalazłem nikłą wskazówkę. Otóż w zamieszczonej na jej końcu bibliografii odnalazłem kilka publikacji, których datowanie sugerowało, że mogą to być pierwsze artykuły na temat V-7. Byłem przekonany, że ich zdobycie to już tylko kwestia dni, zwłaszcza że Roberta Leśniakiewicza znałem od jakiegoś czasu osobiście. Liczyłem więc na koleżeńską pomoc w postaci szybkiego podzielenia się ze mną kopiami wyselekcjonowanych artykułów.
Niestety ponownie czekała na mnie smutna niespodzianka... [cdn.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz