sobota, 21 czerwca 2014

Krótka kronika ufologicznego absurdu!



Od 15 lat piszę książki, a od 12 je wydaję. „Tajne operacje. PRL i UFO” to moja dwudziesta publikacja. Oczywiście nie o ilość tu chodzi i nigdy chodzić nie będzie. Zawsze chodzi o jakość. A pod tym względem od momentu oddania tej książki do druku miałem pewność, że jest to moja najlepsza publikacja. Późniejsze głosy wielu czytelników potwierdziły moją opinię.
A jednak dla kilku osób pasjonujące śledztwo, które zaprezentowałem w książce „Tajne operacje. PRL i UFO” zamiast przyczynkiem do ciekawej dyskusji, stało się impulsem do ubliżania mi i szkalowania mojej osoby.
Rację miał mój znajomy publicysta Maciej Bartków – autor m.in. książki Werwolf na Górnym Śląsku – który, gdy tylko skończył czytać moją publikację, zadzwonił i stwierdził:
Bartku – dowody na mistyfikację w Emilcinie, jakie przedstawiasz, są niepodważalne! Spodziewaj się zatem, że wszelka dyskusja zawiedzionych fanów UFO sprowadzać się będzie do personalnych ataków na ciebie oraz do pisania po forach zwykłych paszkwili na twój temat!
Niestety, Maciek miał rację.

Na chybił trafił

1 listopada 2013 roku – sześć tygodni po premierze mojej książki – Pan Arkadiusz Miazga, który prowadzi rejestrację relacji o UFO, stwierdził na swoim blogu:
Tajne operacje PRL i UFO to niestety kolejne bzdety jak z ekipy Macierewicza z których autor próbuje zrobić koło siebie szum i sensację, ale jak widać się nie udało bo tego gniota nikt nie chce kupić za tak kosmiczną cenę. Gdyby żył , Wolski, Blania i inni świadkowie wtedy mógłbym powiedzieć, że to dobra robota, ale gdy nie żyją wszyscy świadkowie można sobie na życzenie ułożyć scenariusze jakie się tylko chce, a autor jako czołowy dezinformator chce na tym żerować. Dla mnie Emilcin jest jeden ;) [we wszystkich cytatach zostawiam oryginalny zapis – B.R.]
Można by sądzić, że bloger, chcący uchodzić za wiarygodnego, wyraził opinie o mojej książce dopiero po jej wnikliwej lekturze. Zwłaszcza, gdy są to stwierdzenia typu:
- kolejne bzdety,
- autor próbuje zrobić koło siebie szum i sensację,
- tego gniota nikt nie chce kupić,
- autor jako czołowy dezinformator chce na tym żerować,
Tymczasem, 14 listopada 2013 roku na forum Infra Pan Arkadiusz Miazga przyznaje wprost:
Książki nie czytałem, ale znajomy mi pożyczy te ”rewelacje”.
Szkoda, że Pan Miazga ewidentnie nie zna podstawowych prawideł publicystyki: nie wypowiadamy się o publikacjach, których nie czytaliśmy, bo: primo – nie przystoi, secundo – można się łatwo ośmieszyć.
Ale to był dopiero początek awantury, jaką w związku z moją książką postanowił rozpętać Pan Arkadiusz Miazga. W późniejszym czasie toczyła się ona zasadniczo na dwóch „frontach” – na blogu Pana Miazgi oraz na zaprzyjaźnionym z nim forum Infra, gdzie wspierany był przez kilku swoich kolegów – również gorliwych fanów UFO. Przy czym, na blogu Pana Miazgi – jak skarżyło mi się już kilkudziesięciu czytelników (!) – wszelkie wysyłane tam posty, mające bronić mojej książki i osoby, były i są do dziś blokowane przez Pana Miazgę. Na forum Infra problem niewygodnych wpisów został rozwiązany inaczej.


Gdy argumentów brak…

Jednym z najbardziej agresywnych członków forum Infra okazał się Czakrawartin. Widząc, że trudno mu prowadzić równorzędną potyczkę intelektualną z kilkoma osobami na forum – choćby z Piotrem Wanatowiczem (Vanem) – jegomość znalazł okrężny sposób na podważenie wiarygodności broniących mojej książki osób. Jaki? Prosty jak drut. Zdaniem Czakrawartina wszyscy, którzy piszą pozytywnie o mojej książce na forum Infra, są moimi płatnymi agentami, albo… to jestem ja sam. Poniżej kilka przykładów wypowiedzi Czakrawartina:
- Nie wiem czemu, ale mam przekonanie coraz głębsze kim jest Van tak naprawdę. [27 grudzień 2013]
- Jeszcze tak na marginesie, do wszelkich "martwych dusz" - jak już zakładacie nowe konta do obrony argumentów RB, to na Boga, zmieniajcie chociaż styl wypowiedzi, bo to da się od razu poznać :-) [27 grudzień 2013]
- Dzisiaj już jasno widać, że Wan i podobne nicki podbijające temat byli panem Rdułtowskim. [23 marzec 2014]
W pewnym momencie „dyskusji” Czakrawartin posunął się jeszcze dalej i wszystkich dyskutantów piszących pozytywnie o mojej książce posądził o zmowę:
Ja nie obwiniam was o bycie jedną osobą, tylko o zorganizowane działanie, co widać jak na dłoni. Już któryś raz pojawiają się nowi użytkownicy tylko po to by popisać o Wolskim i wesprzeć RB. Oczywiście całkiem przypadkiem!!!! To naprawdę jest szyte tak grubymi nićmi, że aż śmieszy. Chcecie na siłę utrzymać zainteresowanie tą ksiązką, tylko po to, żeby o niej cały czas mówiono. Biedni marketingowcy biednego wydawcy... Nie macie za grosz doświadczenia a teraz to się nawet nie kryjecie. [28 grudzień 2013]
Kilka dni temu Czakrawartin dodał zaś:
Taką mam tylko małą radę to pana Bartosza - jak się tworzy w sieci swoje alter ego, to żeby brzmiało wiarygodnie, możeby chociaż pomyśleć o zmianie stylu wypowiedzi i nie popełnianiu ciągle tych samych błędów logicznych?? Jakoś dziwnie zwolennicy tej hucpy myslą i wypowiadają się jednakowo :-) [19 czerwca 2014]
Pomysł na przypisywanie mi pisania postów na forum Infra pod różnymi nickami ochoczo podchwycił Pan Arkadiusz Miazga – miłośnik niepodważalnych faktów:
Widzę, że nagle wysypało się kilka nowych nicków ciekawe, śmiem twierdzić, że zapewne ukrywa się tam sam Pan RB, który monitoruje sprawę.   Dobitnie widać, że komuś cholernie zależy na podgrzewaniu tematu tej książki - jeszcze na forum nigdy takiego czegoś nie było. Jak widać kiepska spekulacja się nie sprzedała dlatego takie duże halo. Czy wszyscy fanatycy rdułtowskiego są tacy ślepi i ogłupieni tym co napisał RB. [28 grudzień 2013]
W sprawie notorycznego oskarżania mnie o podszywanie się pod innych dyskutantów głos zabrał m.in. Tsugumi:
Widzę, że u niektórych dyskutantów występuje syndrom oblężonej twierdzy. Ktokolwiek nowy pojawia się na forum,  a jeszcze twierdzi, że widzi pozytywy w książce, której tytułu nie wymieniamy, to traktowany jest jako co najmniej podejrzany o to, że jest tajnym agentem autora tejże książki. [28 grudzień 2013]
Na wpis Tsugumi zareagował RysiekINFRA… adresując swoją odpowiedź wprost DO MNIE!:  
Panie Bartoszu, ależ nie trzeba nam się tłumaczyć. To zrozumiałe, że skoro się popełniło dzieło należy je wypromować, nikt nie ma o to pretensji. Natomiast nieustanne wałkowanie tematu, który tu nie znalazł poklasku, a są tu osoby, które zajmują się tematem równie wnikliwie jak Pan, jest niesmaczne. [28 grudzień 2013]
Im bardziej miażdżące argumenty w obronie mojej książki wyciągali Van, Tsugumi, Kosma, Fragles, tym bardziej agresywna stawała się dyskusja. Poniżej przykład. Van przedstawił jeden z bardziej oczywistych (gdy ma się choć odrobinę oleju w głowie!) i niepodlegających dyskusji wniosków, jaki wynika z dokumentów przytoczonych w mojej książce, stwierdzając:
Książka Rdułtowskiego dowodzi, że najbardziej wiarygodny i najlepiej przebadany przypadek spotkania z UFO to tendencyjnie przebadana ściema. 
Zamiast argumentów, początkujący entuzjasta UFO Przemekkk666 (na You Tube piszący jako UFOPOLSKA666) – udzielił takiej oto odpowiedzi:
To zdanie dowodzi, że jesteś razem z Rdułtowskim (choć pewnie BR to Ty) totalnym ignorantem w temacie UFO. [15 czerwiec 2014]
Wątek pomawiania mnie o wpisy na forum Infra trwa nadal. Kilka dni temu niejaki Northwood napisał:
Panowie... Ja się dziwię, że ta jałowa dyskusja ciągnie się od kilku miesięcy. Fakt, że p. Bartosz R. sam udziela się w tym wątku to oczywista oczywistość. Nie muszę chyba podawać pod jakim nickiem. I to jest największą żenadą, a nie treść książki. [18 czerwca 2014]
Muszę powiedzieć, że byłbym jednak bardzo ciekaw pod jakim to nickiem występowałem na forum INFRA? Jako Van? Ciekawe co na to powie prawdziwy Van – Piotr Wanatowicz (dostępny również na Facebooku), który kilka dni temu na moim blogu napisał:
Na forum Infra odzywałem się pod nickiem Van i pewnie dawno bym odpuścił dyskusję, gdyby ludzie o przeciwnych poglądach po prostu uznali różnice naszych zdań, a nie, w agresywny sposób, ogłaszali swoje rzekome intelektualne zwycięstwo, na które jedynym argumentem było to, że jestem rzekomo awatarem Bartosza Rdułtowskiego lub opłacanym przez niego klakierem.
By więc nie było wątpliwości: nazywam się Piotr Wanatowicz, nigdy nie widziałem się z Bartoszem Rdułtowskim a o jego istnieniu dowiedziałem się w listopadzie 2013 gdy kupiłem jego książki. Chciałbym oficjalnie oświadczyć, że to nie Rdułtowski mnie, ale ja jego finansuję! Wydałem kilkadziesiąt złotych na jego publikację i nie żałuje ani złotówki, bo facet profesjonalnie wyręczył mnie w tym, na co sam zawsze miałem ochotę a nigdy nie miałem wystarczająco dużo czasu i zapału: zebrał i przeanalizował wszystkie dostępne (i niedostępne) informacje na temat jednego z arcyfrapujących mitów mojego dzieciństwa. Uważam, że publiczne chwalenie czyjejś dobrej i rzetelnej pracy jest rzeczą normalną. Zawsze tak robiłem i będę robił dalej. 
Aha – jeśli chodzi o Piotra Wanatowicza (Vana), to 14 czerwca 2014 roku został na forum Infra zbanowany. Pod jego ostatnią wypowiedzią zamieszczono komentarz: Ban za kryptoreklamę i kolejną  próbę ożywienia marketingowej akcji związanej z książką.
Jeżeli czytelnicy myślą, że to już wszystko, na co stać „speców” od Emilcina z forum Infra, to muszę ich rozczarować. Chyba za „najprzyjemniejszy” komentarz, jakim obdarzono na tym forum moją książkę, uznać trzeba stwierdzenie osoby ukrywającej się pod nickiem RysiekINFRA. Pisze on:
Jestem po lekturze książki pana B.R. i jestem porażony – jak można tak bogaty materiał przerobić na papier toaletowy i jeszcze do tego dodać odrobinę ekskrementów i zrobić KSIĄŻKĘ? [18 styczeń 2014]
Gdy część osób zniesmaczonych i oburzonych tym, co dzieje się na forum Infra, postanowiło wypowiedzieć się na ten temat na moim blogu, Czakrawartin stwierdził:
Bartosz Er zachowuje się jak kacyk, który myśli, że dzięki kilku krzykaczom zatai fakty.
Oczywiście na forum Infra dostało się również moim dwóm współpracownikom, dzięki których pomocy powstała książka „Tajne operacje. PRL i UFO”: Adamowi Chrzanowskiemu oraz Krzysztofowi Drozdowi. Ale to już sobie darujmy…

W obliczu faktów

Jeżeli w jakimś temacie usiłuje się kogoś krytykować, bezapelacyjnie samemu należy mieć w nim duże rozeznanie.
W jednym z wpisów na forum Infra w temacie Emilcina Pan Miazga wypowiedział się na temat książki Zbigniewa Blani „Emilcin szesnaście lat później”. Pisze tak:
„Emilcin szesnaście lat później” – ja jej nie kupowałem stara gwardia ufologów mocno skrytykowała tą książkę, ze tak właściwie oprócz zmiany okładki nic nowego tam nie ma?
W odpowiedzi na ten wpis wypowiedziało się jeszcze dwóch innych SPECJALISTÓW OD EMILCINA z forum Infra.
Arek stwierdził: Niestety również nie mam tej ksiązki.
Czakrawartin dodał: Niestety nie mam tej książki. Słyszałem tylko o niej. Nawet w necie jej kupić nie da się, więc musiała chyba wyjść w małym nakładzie.
Panowie, pocieszę Was – ja też tej książki całej nie mam! Czemu? Bo, o czym najwyraźniej nie macie zielonego pojęcia szanowni specjaliści od Emilcina, książka Zbigniewa Blani „Emilcin szesnaście lat później” NIGDY SIĘ NIE UKAZAŁA! Jej maszynopis został po śmierci Pana Zbyszka zniszczony. Znam dokładną historię tego wydarzenia, ale to sprawy prywatne i nie miejsce tu na ich przytaczanie. Mogę tylko dodać, że mam w swoim archiwum fragmenty tej książki – mniemam jako jedna z niewielu w Polsce osób! A może i jedyna! A to, co zdaniem Pana Arkadiusza Miazgi krytykowała stara gwardia polskich ufologów, to była zupełnie inna publikacja Pana Zbyszka Blani! To były dwa nowe wydania książki „Zdarzenie w Emilcinie”. Ukazały się one odpowiednio pt. „Z archiwum X – akta ufologiczne” oraz „UFO kroniki emilcińskie”. Ponieważ – w przeciwieństwie do niektórych „mistrzów intelektu” – nie lubię pisać o książkach, których nie mam lub nie czytałem, to pracując nad Emilcinem sumiennie uzupełniłem moje archiwum o ową trzecią edycję „Zdarzenia w Emilcinie”. Chciałem mieć pewność, że faktycznie nie ma w niej nic nowego. Drugą edycję miałem w swoich zbiorach od 1997 roku. Kupiłem ją w księgarni na Rynku w Krakowie i po powrocie do domu ze smutkiem stwierdziłem, że nowa jest tylko okładka i tytuł. Stare czasy…

Zapowiedź książki "Emilcin 16 lat później", jaka znalazła się na końcu książki "Zdarzenie w Emilcinie. Mimo zapowiedzi książka nigdy nie została wydana!

Trzy edycje książki Zbigniewa Blani pt. "Zdarzenie w Emilcinie". Druga i trzecia ukazała się pod innym tytułem.

Skoro o konkretach mowa, to warto może zobaczyć jak wygląda polemika na forum Infra. Kto obraża, a kto podaje fakty i dyskutuje na poziomie. Poniżej krótka wymiana zdań pomiędzy Arkadiuszem Miazgą i Piotrem Wanatowiczem (Vanem):
Arkadiusz Miazga: Religię tworzy  RB sprawą ostatniej książki, ponieważ nie przedstawił żadnych realnych dowodów a jedynie śmieszną spekulację, której też niestety nie udowodnił i nie wyjaśnił Emilcina choć tego bardzo w swoim zamierzeniu z góry chciał - i on pisze o rzetelności, wiedzy i weryfikowaniu jej?
Piotra Wanatowicza (Vana) na powyższe stwierdzenie odpowiada:
Rdułtowski zebrał wszystkie publikacje na temat Emilcina - to twoim zdaniem brak wiedzy lub niechęć do jej weryfikowania? 
Postawił tezę o mistyfikacji służb specjalnych i zamiast ją udowodnić musiał przyznać, że była błędna - to twoim zdaniem brak rzetelności i nie weryfikowanie wiedzy?
Zdobył archiwa Blani i Wawrzonka i jako pierwszy badacz opublikował dokumenty pokazujące kulisy wydarzeń oraz oryginalne nagrania z badań. Zrobił całą masę wywiadów - publikuje nawet te, które nie wspierają jego tez. Nowe dokumenty, nieznane nagrania, wywiady z osobami których nikt na ten temat wcześniej nie pytał - to twoim zdaniem brak wiedzy?
Nie publikuje jedynie wniosków, ale cytuje wypowiedzi i reprodukuje dokumenty tak żeby każdy mógł je samodzielnie ocenić - to twoim zdaniem brak rzetelności?
Wyraźnie oddzielił część w której UDOWADNIA, że Blania nie był rzetelnym badaczem, a więc jego badania na temat Emilcina można włożyć między bajki, od części, w której STAWIA HIPOTEZĘ o hipnozie i pokazuje argumenty tą hipotezę potwierdzające.
Mnie jego hipoteza przekonuje, także dlatego że wszystko co mi się wcześniej wydawało na temat Emilcina okazało się nieprawdą:
- Adaś Popiołek nie widział UFO; 
- Wydarzenie z Goliny było mistyfikacją; 
- Przyrownica była mistyfikacją;
- Nigdy nie przeprowadzono na Wolskim poważnych badań medycznych, psychiatrycznych ani psychologicznych;
- Wszystko świadczy, że był osobą wykonującą każde polecenia a nie jak twierdzono odporna na hipnozę;
- Wolskich nie był ufologiczną dziewicą, bo z jego rodziną przyjaźnił się Wawrzonek, który już wcześniej robił ufologiczne mistyfikacje i który chciał udowodnić swoją tezę o podwodnych charakterze zjawisko UFO.
Tymczasem w dalszej części swojej wypowiedzi Pan Miazga ponownie mnie obraża, pisząc tak:
Śmieszne, ale od tej pory mogę wprost napisać, że to największy szkodnik polskiej współczesnej ufologii zastąpił najwyraźniej Blanię, który również w swoich chorych animozjach ośmieszał wielu rzetelnych badaczy i ich pracę, samemu prócz Emilcina nic nie czyniąc.
Dla porządku zamieszczam jeszcze odpowiedź Vana:
Blania nie ośmieszał wielu rzetelnych badaczy, ale twojego mentora - Bzowskiego i to chyba najbardziej cię boli. Do czasu opublikowania przez Rdułtowskiego archiwum Blani, Blania uchodził za najbardziej profesjonalnego badacza w Polsce. To samo stało się z Buddem Hopkinsem gdy wyjątki z jego archiwum zaczęła publikować jego żona - wszystko okazało się ściemą. Ciekawe co by wyszło gdyby znaleźć archiwa innych "rzetelnych" badaczy? I chyba właśnie to jest dla was tak przerażające i wywołuje tak paniczne ataki na Rdułtowksiego.
W jednej z kolejnych prób udowodnienia mi pisania nieprawdy, Pan Miazga stwierdził:
Wawrzonek nigdy nie był żadnym ufologiem nie wiem dlaczego Rdułtowski przypina mu taką łatkę, pasjonat a ufologa to dwie różne sprawy?
Kilka dni później Pan Miazga dodał:
Wawrzonek van nie był ufologiem pokaż mi choć jeden jego artykuł czy raport w żadnej organizacji nie figurował jako badacz/ufolog a na kongres może przyjść każdy co nie oznacza, że jest aktywnym ufologiem.
Jedno zdanie i trzy nieprawdy! Trzeba mieć talent! Na stwierdzenie Pana Miazgi odpisał Piotr Wanatowicz (Van):
W książce Rdułtowskiego wymienionych jest 15 artykułów prasowych o UFO napisanych przez Wawrzonka, w tym (w całości cytowany) szczegółowy raport z jego badań w Emilcinie opublikowany w kwartalniku UFO. Nie chce mi się teraz tego szukać w książce Rdułtowskiego, więc Ci nie powiem czy formalnie był członkiem jednej z wielu powstających wtedy organizacji ufologicznych czy nie. Tak czy inaczej był w kontakcie z czołowymi ówczesnymi badaczami UFO(…).
Od siebie dodam, że w mojej książce są też zdjęcia, na których Witold Wawrzonek bierze aktywny udział w najbardziej prestiżowych zjazdach ufologicznych w Polsce, na których ma odczyty! Jest też reprodukowana jego korespondencja z licznymi polskimi ufologami. A co do członkostwa, to był on członkiem Lubelskiego Klubu Popularyzacji i Badań UFO! Reasumując – Witold Wawrzonek był pełnoprawnym i do tego znanym polskim ufologiem. Oczywiście znanym dla tych, którzy na polskiej ufologii się znają…

Ufolog z Lublina - Witold Wawrzonek - w trakcie II Ogólnopolskiego Zjazdu Ufologicznego w Szczecinie [za: kronika Lubelskiego Stowarzyszenia Fantastyki „Cytadela Syriusza”]

Przyganiał kocioł…

Kluczowym punktem ataku Pana Miazgi na moją książkę stała się sprawa okładki i tytułu. (…) on szuka  na siłę mistyfikacji w Emilcinie, ale to Rdułtowski swoją okładką celowo wprowadza w błąd i ogłupia potencjalnego czytelnika, że za sprawą Emilcina stoją służby PRL, to jest manipulacja i tak trzeba to wprost nazywać. Sam sądziłem po tak ''sensacyjnej'' recenzji, że okładka plus dokumenty z IPN mogą faktycznie dowodzić udziału  tajnych służb a tu lipa chwyt marketingowy.
Inny przykład:
Przypadkowo wpadłem na wywiad RB w sprawie Emilcina zapoznawszy się z nim mogę powiedzieć. Pan RB nadal manipuluje i celowo w błąd wprowadza czytelników ponieważ jak sam w książce stwierdził tajne służby za Emilcinem nie stały – nie ma takiego dowodu – zapytuję dlaczego w tytule artykułu ( na pewno RB zażyczył sobie autoryzacji i znał tutuł) tak jak tytule jego książki nadal jest słowo tajne służby PRL i mistyfikacje – przecież to do cholery świadome okłamywanie Czytelników ! Gdzie Pana rzetelność Panie Rdułtowski ? Pan tak ochoczo krytykuje i ośmiesza polską ufologię w której nigdy nic nie zrobił pożytecznego !
Zacznę od ustosunkowania się do uwagi odnośnie artykułu w „Dzienniku Polskim” pt. „Wizyta kosmitów była mistyfikacją służb specjalnych”. Otóż – wbrew twierdzeniom Pana Miazgi – nie autoryzowałem tego tytułu! Wywiad przeprowadził ze mną redaktor Marek Adamowicz z „Dziennika Bałtyckiego”. Materiał ukazał się w weekendowym dodatku i był zatytułowany: „Jak to faktycznie było z Obcymi”. Później wywiad ten reprodukowały kolejne polskie gazety należące do Polskapresse – w tym „Dziennik Polski”. O zmianie pierwotnego tytułu nie wiedziałem – nikt mnie o to nie pytał. Gdyby mnie ktoś spytał, nie zgodziłbym się na taką zamianę!
 
Wywiad dla "Dziennika Bałtyckiego" pt. "Jak to faktycznie było z Obcymi".

A teraz kilka słów o okładce i tytule mojej książki. Kwestię tą wyjaśniłem m.in. w wywiadzie jakiego udzieliłem Damianowi Treli. Padło w nim bowiem takie pytanie:
Okładka książki już na wstępie sugeruje, że wyjaśnienie zagadki Emilcina będzie dotyczyć tajnych peerelowskich operacji. Przyznam, że gdy sięgałem po twoją książkę liczyłem na wyprowadzenie na światło dowodów, które zasugerują taki wątek. Czytając twoją książkę ma się wrażenie, że hipoteza ,,tajnych operacji” w którymś momencie została urwana na rzecz innych, alternatywnych wyjaśnień.
Odpowiedziałem następująco:
Jak już wspomniałem, od takiej hipotezy – tajnej operacji naszych specsłużb – w moim dochodzeniu wyszedłem. A że chciałem, aby Czytelnik przeżył to śledztwo tak jak ja, to postanowiłem spotęgować to odczucie tytułem książki i jej okładką. Jak widać – udało się J Hipoteza tajnej operacji została zaś w toku śledztwa urwana, gdyż nie znalazłem dowodów, które by ją wspierały!
Pozostając jeszcze na moment w temacie „manipulowania” okładką i tytułem muszę przyznać, że dziwi mnie niepomiernie beztroska z jaką Pan Arkadiusz Miazga z Ropczyc  formułuje swoje oskarżenia. Bo czy może takie zarzuty stawiać ktoś, kto reklamując tekst własnego opracowania o UFO stworzony jedynie w postaci elektronicznej (konkretnie jako pdf), promuje go tak, jakby to była autentyczna książka wydana na papierze lub chociaż na płytce CD/DVD? Proszę spojrzeć na poniższą reklamę zamieszczoną na facebookowym profilu Radio Paranormalium, prowadzonym przez kolegów Pana Miazgi. 

Myląca reklama pdf o UFO zamieszczona na facebookowym profilu Radio Paranormalium

A przecież opracowanie Pana Miazgi nawet papieru i CD/DVD nie wąchało. Jest to tylko pdf rozsyłany za „co łaska” po internecie. Nie czytałem tego opracowania więc trudno mi się samemu wypowiedzieć, czy jest w nim opisane zdarzenie, w którym nad jakąś podkarpacką chałupą wisi wielki spodek – jak pokazuje to okładka. Ale pewnie jest, skoro Pan Miazga przywiązuje taką wagę do tego, co pokazuje na okładce oraz co potem czytelnik znajdzie w środku. Kończąc ten temat jeszcze taka formalna uwaga. Na załączonym powyżej zdjęciu reklamy na facebookowym profilu Radio Paranormalium Pan Miazga stwierdza:
Dziękuję wszystkim za duże zainteresowanie i zakup mojej książki UFO nad Podkarpaciem. Cieszę się, że moja skromna pozycja wypełniła pustkę wydawniczą na temat polskiej ufologii od ponad 16 lat.
Po pierwsze, jest absolutną nieprawdą, że w ciągu minionych 16 lat w Polsce nie ukazała się żadna książka traktująca o polskiej ufologii. I dziwię się, że akurat Pan Arkadiusz Miazga tego nie wie, lub celowo o tym zapomina. Otóż np. w 2010 roku ukazała się książka mentora Pana Arkadiusza Miazgi – czyli Pana Kazimierza Bzowskiego – pt. Z pamiętnika ufologa

W ciągu minionych 16 lat ukazało się w Polsce kilka książek traktujących o polskiej ufologii

Po drugie dwa tygodnie przed premierą pdfa Pana Miazgi (swój wpis Pan Arkadiusz Miazga zamieszcza 3 października 2013 roku) ukazała się moja książka „Tajne operacje. PRL i UFO”, która ewidentnie traktuje o polskiej ufologii.
Po trzecie i najważniejsze – nie pojmuję na jakiej podstawie Pan Arkadiusz Miazga mówi o swoim pdfie jak o książce? Przecież, aby coś było książką (nawet w wersji elektronicznej), musi posiadać ISBN! Tak jak samochód musi do ruchu ulicznego posiadać tablice rejestracyjne. Be takich tablic kierowca staje się zwykłym piratem i drogowym przestępcą! A pdf Pana Miazgi czegoś takiego jak ISBN nie posiada. Więc pisanie o nim, jak o książce, jest pobożnym życzeniem Pana Miazgi, zaś reklamowanie go jako książki rażącym oszukiwaniem Czytelników prawdziwych książek.
Rozumiem dramat Pana Arkadiusza Miazgi i jego kilku sfrustrowanych kolegów – twórców forum Infra – od lat zadzierających głowę w nadziei dostrzeżenia UFO. Rozumiem, że jako osoby czynnie zaangażowane w sprawę UFO, nie mogą przeboleć, że udowodniłem setkom polskich czytelników, iż najsłynniejszy polski tego typu przypadek jest mistyfikacją. Moja książka jest dla Pana Miazgi i kilku innych fanów UFO z pewnością bolesną lekcją pokory względem faktów. A te są takie – o czym piszę na ponad 700 stronach książki posiłkując się twardymi dowodami w postaci akt i nagrań z archiwum Zbigniewa Blani oraz archiwów kilku innych osób – że śledztwo, jakie w Emilcinie przeprowadził Zbigniew Blania nie było rzetelne i prowadziło do z góry upatrzonego celu – uwiarygodnienia tego zdarzenia. JAKOŚ DO TYCH 700 STRON MOJEJ KSIĄŻKI ŻADEN Z „MISTRZÓW INTELEKTU” NA FORUM INFRA NIE POTRAFI SIĘ RZECZOWO ODNIEŚĆ – LUB ZWYCZAJNIE SIĘ BOI! A to jest zasadniczy morał płynący z mojej książki. Moja hipoteza, to tylko hipoteza. Dlatego też nazywam ją: HIPOTEZĄ. Jak ktoś nie rozumie definicji tego słowa, polecam zaglądnąć do słownika! I choć uważam ją prywatnie za rozwiązanie zagadki emilcińskiej (bo tłumaczy ona WSZYSTKIE niewyjaśnione dotąd kwestie, nie ma ANI JEDNEJ LUKI, a do tego IDEALNIE PASUJE DO PRZYCZYNOWO-SKUTKOWEGO CIĄGU ZDARZEŃ), to wciąż nazywam ją tylko hipotezą. I w książce podkreślam to wyraźnie! Właśnie po to, aby – co docenia wielu jej rozsądnych czytelników – fakty były oddzielone od hipotez! Ale czy może to pojąć ktoś, kto, jak dowodzi poniższy film, nie odróżnia od siebie pojęć: prostopadły i równoległy, a gdy świadek mówi, że zdarzenie miało miejsce 3 czerwca on pisze, że 6 czerwca? Raczej nie…


Reportaż o UFO nad Rzeszowem "made in" Arkadiusz Miazga



Szkoda, że otworzony przez Piotra Wanatowicza (Vana) na forum Infra wątek „Emilcin wyjaśniony? Nowa książka Bartosza Rdułtowskiego” został zamknięty, jako niewygodny dla tego forum.
Szkoda, że wszyscy dyskutanci, którzy rzeczowo bronili mojej książki, byli notorycznie obrażani i posądzani o płatny marketing a potem zbanowani przez administratorów tego forum jako niewygodni dla ich poglądów.
Szkoda, że zostałem na tym forum wielokrotnie zniesławiony, pomówiony i obrażony tylko dlatego, że napisałem książkę obnażającą największe polskie ufologiczne oszustwo.
Szkoda, że w drugim wątku na tymże forum pt. „Incydent w Emilcinie (Jan Wolski opowiada...)”, gdy już grupka kilku oszalałych z nienawiści do mnie członków i stałych bywalców forum Infra pozbyła się wszystkich niewygodnych dla siebie dyskutantów (moich rzekomych awatarów), dalej wylewa na mnie pomyje.
Ale z drugiej strony, ma to swoje duże plusy. Czytelnicy nie są głupi i czytając każdy z tych wątków w mig pojmą, czemu to Pan Arkadiusz Miazga i jego koledzy tak bardzo zatracili kontakt z rzeczywistością i kulturą. A gdy do tego przeczytają na moim blogu, jak to jakiś czas temu nie wykazałem najmniejszego zainteresowania propozycją Pana Arkadiusza Miazgi, aby wydać jego książkę o UFO (tą, która zakończyła swój żywot jako rozsyłany za „co łaska” pdf), wszystko stanie się czytelne… Bo jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… A że m.in. właśnie o to chodzi, zacytuję ponownie Pana Arkadiusza Miazgę, który tuż po premierze mojej książki formułował takie oto inwektywy:
(…) autor próbuje zrobić koło siebie szum i sensację, ale jak widać się nie udało bo tego gniota nikt nie chce kupić za tak kosmiczną cenę.

Kończąc ten niecodzienny dość wpis na bloga mam jeszcze następujące uwagi. Otóż:
- nigdy nie rejestrowałem się na forum Infra,
- nigdy nie zamieściłem na tym forum ani jednego nawet słowa,
- nigdy nikogo nie prosiłem, aby pisał tam coś w moim imieniu,
- nigdy nikomu nie zapłaciłem za pisanie pozytywnych komentarzy o moich książkach!

wtorek, 17 czerwca 2014

Mistyfikacja w Emilcinie. Pytania i odpowiedzi – cz. 3



Zgodnie z obietnicą przedstawiam kolejne pytania, jakimi próbował zaskoczyć mnie „badacz” zjawisk paranormalnych. Sami oceńcie ich wartość merytoryczną w konfrontacji z tym, co podałem w książce „Tajne operacje. PRL i UFO”.

*   *   *

Pytanie nr 5
Jak wytłumaczy Pan ślady na polanie Jana Wolskiego? Miały one być widziane przez wielu świadków, w tym synów Jana Wolskiego. Stanowiły je smugi w wysokiej trawie pochodzące od dwóch idących obok siebie osób, poobrywane kłosy zboża, odciski obuwia, które znalezione zostały w wielu miejscach oraz ślady wozu skręcającego na polanę i zjedzona przez konia trawa.

Mówi Pan, że ślady widziało wielu świadków, m.in. synowie Jana Wolskiego. Ile osób to dla Pana wielu świadków? I czy synowie Wolskiego to świadkowie wiarygodni i niezależni? A wie Pan, że Zbigniew Blania żadnych śladów już nie widział? Nie widzieli ich również milicjanci, którzy na miejscu byli bodaj następnego dnia, a do których jako pierwszy badacz dotarłem! Tak więc to, że takie ślady w ogóle były, to bardziej kwestia zaufania do tego, co opowiadali kilka tygodni później m.in. dwaj synowie Wolskiego.
Ale załóżmy, że ślady były. W tym miejscu warto podkreślić, że cały czas zapominamy, że zgodnie z tym, co przedstawiam w mojej książce, całe zdarzenie w Emilcinie było mistyfikacją. A jednym z zasadniczych elementów mistyfikacji jest to – o czym przecież wszyscy wiemy – że ktoś usiłuje oszukać inne osoby! Rozumiem, że jeszcze rok temu takie patrzenie na przypadek emilciński byłoby karkołomne, gdyż na straży jego nietykalności stały wyniki śledztwa Zbigniewa Blani, traktowane jako wiarygodne, wręcz wzorcowe! Jednak opisane przeze mnie materiały nie pozostawiają już złudzeń, że dochodzenie Blani było nastawione na uwiarygodnienie zajść w Emilicinie, nie zaś na ich badanie i weryfikację. To nie było żadne śledztwo! W efekcie dzisiaj na straży wiarygodności przygody Jana Wolskiego nie stoi już żadna twierdza nie do zdobycia w postaci raportu Blani. Tak więc podejrzenie o mistyfikację jest nie tylko uzasadnione – ono jawi się jako jedyne logiczne wyjaśnienie. Czy zatem Pana zdaniem ślady wygniecionej trawy, odciski dziwnych stóp w błocie i wyrwanie kłosów były dla twórcy owej mistyfikacji czymś trudnym do wykonania? Według mnie była to rzecz dziecinnie łatwa do zrobienia. Ale może się mylę? Może jest jakaś trudność w tym, aby dwukrotnie przejść tam i z powrotem kilkadziesiąt metrów po trawie, odcisnąć kilkukrotnie w błocie przygotowaną wcześniej podeszwę buta kosmity i wyrwać kilka kłosów zboża. Swoją drogą trzeba być niemal jak Winnetou, aby zauważyć w łanie zboża brak kilku kłosów! A co do pytania o ślady wozu skręcającego na polanę i zjedzoną przez konia trawę to przecież one w niczym nie kłócą się z moją hipotezą. Bo i w czym mają się kłócić? Te ślady tylko ją potwierdzają!


Pytanie nr 6
Co sądzę o relacji dwóch mieszkańców Lublina. W maju 1978 roku, gdy byli niedaleko Emilcina, mieli obserwować obiekt zbliżony do tego, który opisał Jan Wolski. Czy słyszałem o tych relacjach?

Nie tylko, że o nich słyszałem, ale również jako jedyna osoba mam blisko godzinne nagranie Zbigniewa Blani z tym związane. Stracił cały dzień – dokładnie tak, jak opisał to w książce – na weryfikację tej historii. Niech Pan zgadnie, kto był autorem rewelacji o tych dwóch mężczyznach z Lublina... Witold Wawrzonek. Czyli osoba, która moim zdaniem – bo wszystkie zebrane przeze mnie dowody na to wskazują – stoi również za emilcińską mistyfikacją. Nie powinno zatem nikogo dziwić, że Wawrzonek, aby wśród innych ufologów wesprzeć prawdziwość historii Jana Wolskiego, wymyślił jakichś mężczyzn, którzy rzekomo jeszcze przed Wolskim widzieli podobny pojazd nad rzeką Chodelką. Co ciekawe – a co idealnie wkomponowuje się w moją hipotezę – Blania, aby mieć kolejnego haka na Wawrzonka (pierwszym było fałszywe zdjęcie UFO z 1977 roku), pojechał we wskazane przez niego miejsce i sprawdził potencjalnych świadków (byłych milicjantów i członków miejscowego koła łowieckiego), którzy mogliby coś wiedzieć o takich dwóch kłusownikach. I niczego nie znalazł. 


Chodel – wieś leżąca nieopodal Emilcina (fot. Bartosz Rdułtowski)

Zresztą nawet Wawrzonek nie potrafił dokładnie wyjaśnić, skąd zaczerpnął informacje o świadkach z Lublina. Pisał enigmatycznie: O tej obserwacji wiem niestety z drugiej, trzeciej, a być może nawet znacznie dalszej ręki. Mimo usilnych starań nie udało mi się dotrzeć do bezpośrednich jej świadków. To, co przedstawiłem, to jedynie moja interpretacja jej przebiegu sporządzona w oparciu o posiadane przeze mnie informacje. Czy to ma być wiarygodna relacja? Raczej nie, co zresztą – w obliczu szeregu innych mistyfikacji, których dopuścił się Wawrzonek (choćby sprawa Obłońskiej, o której piszę w książce) – nie powinno być zaskoczeniem.

sobota, 14 czerwca 2014

Mistyfikacja w Emilcinie. Pytania i odpowiedzi – cz. 2



Jeśli ktoś nie czytał części pierwszej tego wpisu, to przypominam: Na początku maja 2014 roku umówiłem się na kolejny wywiad dotyczący mojej książki Tajne operacje. PRL i UFO. Miał go przeprowadzić pewien „badacz” zjawisk paranormalnych. Gdy po wielu perypetiach w końcu dostałem pytania, uśmiechnąłem się pod nosem, gdyż okazały się one mizerne (jaki pan, taki kram). Wspomniany „badacz” po lekturze moich odpowiedzi chyba pojął płytkość swoich pytań, bo ostatecznie nie podesłał mi tekstu do autoryzacji w kilku kolejnych ustalonych przez siebie terminach. Tym samym byłem zmuszony definitywnie zakończyć z nim współpracę…
Poniżej dwa kolejne pytania:

*   *   *

Pytanie nr 3

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu jedno z pytań zadanych przez „badacza” zjawisk paranormalnych dotyczyło... relacji Popiołków! „Badacz” prosił mnie, abym wyjaśnił mu, jak tłumaczę to, że poza Janem Wolskim również Adam i Agnieszka Popiołkowie widzieli lecący nad stodołą obiekt, zaś ich mama i kilku sąsiadów słyszeli huk. Pytanie było o tyle dziwne, że odpowiadałem na nie obszernie w mojej książce. Tak to jest, jak się próbuje pytać o książkę, której się nie czytało. Jednak aby nie być niemiłym, odpowiedzi udzieliłem:

Sprawa Popiołków to bardzo istotny fragment mojego śledztwa. Na zdobytych przeze mnie kasetach z 1978 roku jest nagranych kilka rozmów, które Zbigniew Blania przeprowadził z rodziną Popiołków. I to właśnie te nagrania nie pozostawiają wątpliwości, że cała relacja Adasia była niejako wymuszona przez Zbigniewa Blanię. Dla przykładu: na jednym z fragmentów rozmowy między Blanią i Piotrowską, która mu pomagała, a matką Adasia Popiołka, ta wyraźnie stwierdza pewną rzecz. Otóż potwierdza, że Adaś opowiedział jej, iż coś dziwnego zobaczył, ale dopiero po tym, jak ona dowiedziała się o przygodzie Jana Wolskiego od mieszkańców Emilcina! Gdy Blania to usłyszał, zrozumiał, co się stało. Miał świadomość, że opowieść Adasia została zapewne zmyślona przez niego pod wpływem tego, co usłyszał we wsi. Na nagraniu słychać, że Blania jest tym faktem zwyczajnie przerażony! Zaczyna się jąkać.
Pamiętam, że gdy odsłuchałem cały zapis rozmowy z Popiołkami po raz pierwszy, byłem zszokowany! To nagranie nie pozostawiało wątpliwości co do kilku istotnych spraw. Przede wszystkim Joanna Popiołek co innego twierdziła na początku rozmowy z Blanią i Piotrowską, a co innego, gdy później poczuła na sobie presję męża. Najpierw utrzymywała, że Adaś niczego jej rano – po rzekomym huku – nie mówił. Gdy Piotrowska powiedziała: Bo on nie powiedział tego natychmiast...”, Popiołkowa potwierdziła, mówiąc: „Nie, nie mówił natychmiast”.
Jeszcze bardziej kuriozalna jest sytuacja, gdy Blania naprowadza Adasia na właściwy – czyli zbieżny z relacją Wolskiego – opis pojazdu! Blania twierdził wielokrotnie, że wywiad z małym Popiołkiem prowadził „ostrożnie”. W rzeczywistości ostrożnie podsuwał dziecku kolejne sugestie – kolor obiektu, jego wygląd czy kształt „wirków”! To, co wyłoniło się z nagrań dowodziło, że Blania prowadził ten wywiad tak, aby chłopiec powiedział to, co on chciał usłyszeć. Ufolog koniecznie chciał mieć drugiego niezależnego świadka.
I jeszcze Agnieszka. Początkowo – podczas pierwszej rozmowy ze Zbigniewem Blanią – w ogóle nic nie powiedziała! Dopiero kilkanaście dni później zaczęła coś potwierdzać. Ale gdy rozmawiałem z nią rok temu, przyznała, że nie pamięta niczego z tamtych wydarzeń, gdyż była za mała. Zresztą Blania również nie forsował jej w swoim śledztwie jako niezależnego świadka. Wolał skupić się na urabianiu Adasia! Reasumując, sprawę Popiołków uważam za definitywnie zamkniętą i wyjaśnioną! 

Gospodarstwa w Emilcinie położone są po obu stronach kilkusetmetrowej drogi. Nie ma takiej możliwości, aby przelatujący z hukiem obiekt słyszało tylko kilka osób (fot. Bartosz Rdułtowski)

Teraz kilka słowa o innych mieszkańcach Emilcina, którzy rzekomo słyszeli głośny huk. Zbigniew Blania pisze, że gdy pytał ich, czy 10 maja 1978 roku słyszeli jakiś huk lub widzieli lecący nisko obiekt, odpowiadali przecząco! Co łódzki ufolog robił z takimi relacjami? Poddawał je w wątpliwość. Proponuję krótki cytat. Blania tak wspomina: Stanisława Szczucka nie powiedziała nam jednak prawdy. Ale nie tylko ona. Kiedy poszliśmy do mieszkającej obok Janiny Żywickiej, ta także zaprzeczyła, by dźwięk słyszała. Owszem, była z mężem na podwórku, ale nic nie słyszeli [cyt. za: Z. Blania-Bolnar, Zdarzenie w Emilcinie, s. 184]. Jak podaje dalej Zbigniew Blania: Że huk był, nie mieliśmy wątpliwości, zatem niektórzy musieli z jakichś powodów kręcić. Wciągnęliśmy na czarną listę Stanisławę Szczucka, Janinę Żywicką i Zofię Gregułę (...) [cyt. za: Z. Blania-Bolnar, Zdarzenie w Emilcinie, s. 185]. Widać więc czarno na białym, że świadkowie, których relacje nie pasowały do koncepcji Blani, byli wciągani na czarną listę! Czy mam coś jeszcze dodawać w sprawie huku oraz tego jak Zbigniew Blania prowadził swoje śledztwo?

Pytanie nr 4
Co sądzę o przypadkach z Goliny i z Przyrownicy z 27 września 1978 roku. Czego dowiedziałem się od Henryka Marciniaka?

Oba zdarzenia oceniam jako pokłosie tego, co stało się w Emilcinie. A tam Witold Wawrzonek zrobił w przysłowiowego balona Zbigniewa Blanię. Gdy łodzianin zdał sobie z tego sprawę, to postanowił się błyskawicznie zabezpieczyć na wypadek, gdyby Wawrzonek zapragnął pochwalić się tym faktem publicznie. W tym celu Blania potrzebował drugiego niezależnego przypadku z udziałem emilcińskich kosmitów i emilcińskiego UFO. Tak powstał incydent w Golinie. Na moje pytanie, jak po trzydziestu pięciu latach ocenia swoją przygodę, Henryk Marciniak – świadek incydentu w Golinie – odpowiedział, że on to jest żartowniś

Las w Golinie a zarazem miejsce rzekomego spotkania Pana Marciniaka z UFO (fot. Bartosz Rdułtowski)

Wszystkim, którzy dalej uważają, że w Przyrownicy i w Golinie byli kosmici, sugeruję zadać sobie pytanie, kto zyskał na obu historiach. A zyskała tylko jedna osoba – Zbigniew Blania. Na zdarzeniu w Przyrownicy zyskał, bo tam wykazał się rzekomo sceptycyzmem i udowodnił sensowność zastawionych w historii Jana Wolskiego UFO-pułapek. Na Golinie – bo miał drugie niezależne zdarzenie, które potwierdzało to z Emilcina. Jak pisał: „było zdarzenie w Emilcinie, którego Golina była uzupełnieniem i ciągiem dalszym. I jeśli jedno było prawdziwe, prawdziwe było i drugie. Zaś oba razem wzięte stanowiły twierdzę nie do zdobycia” [cyt. za: Z. Blania-Bolnar, Zdarzenie w Emilcinie, s. 243].
Zainteresowanych dokładniejszą analizą tego zagadnienia odsyłam do mojej książki. Poświęcam jej tam kilka rozdziałów. 
C.D.N.

wtorek, 10 czerwca 2014

Rzecz o dyletantach i pseudobadaczach


Taka sytuacja.
Należycie do grupy, która przez 15 lat nieustannie rozpisuje się o pewnym zagadkowym zdarzeniu. Lansujecie się na badaczy i twierdzicie wszem i wobec, że zależy wam na poznaniu prawdy i zbadaniu zjawisk tajemniczych. Nagle ukazuje się książka, która lansowaną przez was historię wywraca do góry nogami. Okazuje się, że to mistyfikacja. Dowody są niepodważalne!
Co robicie? Udajecie Greka? Przecież w ten sposób podważacie własną wiarygodność!

Czemu o tym piszę? Gdyż dostałem wczoraj bardzo ciekawy list:

*   *   *

Szanowny Panie Bartoszu!

Na wstępie dziękuję, że się Panu chce sprawdzać te wszystkie niesamowite historie!
Od lat tematyka ta mnie żywo interesuje. Jednak dopiero czytając Pana książki: „Syndrom V-7”, trzy tomy „Ostatniego sekretu Wunderwaffe” a ostatnio „Tajne operacje – PRL i UFO” zdałem sobie sprawę, jak pełne są te historie mistyfikacji, manipulacji i zwykłej ludzkiej nieuczciwości. Uważam, że sprawdzając te historie wykonuje Pan bardzo cenną pracę, ale też musi Pan mieć przez to coraz więcej wrogów w kręgach różnych fanatyków spiskowych teorii!
Udowodnieniem mistyfikacji w Emilcinie zaszkodził Pan wielu osobom! Najbardziej rzecz jasna zaszkodził Pan Fundacji Nautilus i jej prezesowi Robertowi Bernatowiczowi. Ma Pan na pewno świadomość, że Emilcin to była ich perełka. Tyle lat zdobywali dzięki niej nowych fanów. W niedawnym wpisie na blogu pisze Pan ważną rzecz: „fundacja Nautilus, która przez lata intensywnie promowała zajścia w Emilcinie i postawiła tam pomnik UFO (nie chce się wierzyć, a jednak!), mimo ukazania się mojej książki nadal udaje, że w kwestii historii Jana Wolskiego nic się nie zmieniło. Jest to zachowanie wręcz zdumiewające. To samo tyczy się działalności Marcina Mizery i jego portalu Na Progu Nieznanego”.
Panie Bartoszu – otóż Fundacja Nautilus nie tylko, że udaje przed swoimi fanami, iż Pana książka nigdy się nie ukazała. Nie wiem czy Pan wie, ale w 36 rocznicę zdarzenia w Emilcinie na stronie głównej Fundacji Nautilus pojawił się tekst zatytułowany: „To jest dowód na istnienie UFO”. Jest on o Emilcinie! Gdy się go czyta, to człowiek ma wrażenie, że jego autor żyje w jakimś innym świecie, gdzie obowiązuje inna logika – lub jej brak! Widać jasno, że Fundacja Nautilus postanowiła w sprawie Emilcina iść w zaparte i udawać, że burzące doszczętnie wiarygodność Emilcina fakty jakie Pan przedstawił nie istnieją! Tak jak w sprawie Zdanów! Jest to żenujące zachowanie, ale niestety prawdziwe. 

Fundacja Nautilus idzie w kwestii Emilcina w zaparte. Na 36 rocznicę zdarzenia piszę o nim jako o dowodzie na istnienie UFO [za: http://www.nautilus.org.pl/?p=artykul&id=2787].

 Jak Pan zauważy, na wspomnianej stronie jest też wywiad z prezesem Fundacji Nautilus – Panem Robertem Bernatowiczem. I co pisze Pan Bernatowicz: „Pamiętam, że pierwszymi ludźmi z którymi udało mi się porozmawiać byli synowie pana Jana Wolskiego. Moim zdaniem ich relacje są często pomijane, przemilczane, a jest to wielki błąd. Oni dokładnie opisywali, jak ojciec przyjechał do domu i opowiedział o dziwnym spotkaniu w lesie. Praktycznie natychmiast pobiegli na miejsce zdarzenia i widzieli ślady, jakie zostawiły obce istoty. Także był bardzo wyraźny ślad w miejscu, nad którym wisiał obiekt UFO. To zdumiewające, ale mimo kolejnych zim, mrozów i deszczów ten ślad był widoczny przez kilkanaście lat! To zupełnie niepojęte, niewytłumaczalne”. Czyli zdaniem Pana Bernatowicza dowodem na prawdziwość zdarzenia mają być ślady? A co to – śladów KTOŚ nie mógł celowo wygnieść? Przecież hipoteza, jaką przedstawił Pan w książce „Tajne operacje – PRL i UFO” dokładnie tłumaczy każdy jeden fragment z powyższego cytatu. Począwszy od dziwnego zachowania Jana Wolskiego a kończąc na śladach na polanie celowo tam zrobionych! Jest dla mnie jasne, że Pan Bernatowicz przeczytał Pana książkę. Kogo zatem chce wprowadzić w błąd takimi wywiadami?
Najbardziej rażące w tym wywiadzie jest dla mnie to, że Pan Bernatowicz wciąż powołuje się w sprawie Emilcina na autorytet Zbigniewa Blani. A przecież materiał, jaki przedstawił Pan w książce „Tajne operacje – PRL i UFO” dyskwalifikuje Pana Blanię pokazując go jako osobę robiącą w Emilcinie zwykłą farsę!
Zastanawiam się kogo Pan Bernatowicz i Fundacja Nautilus chcą dalej zwodzić? Dla mnie ich reakcja na Pana książkę i zawarte w niej fakty, to gigantyczna kompromitacja Pana Roberta Bernatowicza i jego ekipy! Z drugiej strony to dobrze, że Fundacja Nautilus pokazała tak dobitnie swoje prawdziwe oblicze. Każdy myślący logicznie człowiek szybko dojdzie do wniosku, że nie ma ono niestety nic wspólnego z chęcią poznania prawdy!
Tym bardziej się cieszę, że są tacy ludzie jak Pan, którym chce się za tą prawdą uganiać. Życzę powodzenia i kolejnych równie udanych śledztw i książek!

Marek R.

*   *   *

Pozwolę sobie na jeszcze kilka słów komentarza do powyższego listu.

Otóż pisząc moją książkę „Tajne operacje. PRL i UFO” postanowiłem, mówiąc kolokwialnie, odpuścić fundacji Nautilus i Panu Robertowi Bernatowiczowi i nie robić im wstydu. A mogłem! Przez tyle lat trąbili o UFO z Emilcina, Pan Bernatowicz znał też osobiście Pana Zbigniewa Blanię i nie przyszło im do głowy, aby po jego śmierci w 2003 roku udać się do siostry Pana Zbigniewa i spytać o pozostałą po łódzkim ufologu dokumentację? Mieli na to 10 lat! Już samo to było dla mnie kuriozalne. To nieprawdopodobny przykład dyletanctwa. Gdy 1 i 3 marca 2013 roku Pani Kinga wręczała mi niemal kompletne archiwum Pana Zbyszka Blani dotyczące Emilcina, wciąż zadawałem sobie pytanie – gdzie przez te 10 lat był Robert Bernatowicz i jego „asy” z fundacji Nautilus? Co ciekawe, namiar na Panią Kingę otrzymałem od dobrego znajomego Pana Bernatowicza – Marcina Mizery z kolejnej grupy udającej prowadzenie badań zjawisk paranormalnych – czyli portalu „Na progu nieznanego”. To gdzie był przez te 10 lat Pan Marcin Mizera – pytam? Dlaczego nie zawitał do Pani Kingi? Amatorzy, zwykli amatorzy. Równocześnie fundacja Nautilus poświęciła czas i środki, aby postawić w Emilcinie pomnik UFO! Wniosek, jaki się nasuwa, jest prosty. Słusznie zauważa Pan Marek, że fundacji Nautilus nie zależy na żadnych badaniach, tylko na robieniu wokół siebie szumu i rozgłosu! Opisana w powyższym liście sytuacja jest tego kolejnym dowodem. 

Na 36 rocznicę zdarzenia Telewizja Puławy opublikowała reportaż 
pt. „UFO w Emilcinie. Zagadka rozwiązana”.

Zdaję sobie sprawę, że przedstawione w mojej książce fakty na temat mistyfikacji w Emilcinie były dla Pana Roberta Bernatowicza i fundacji Nautilus wyjątkowo bolesnym zderzeniem się z rzeczywistością. Wszak jeszcze w czerwcu 2013 roku zapowiadając swój film o zdarzeniu w Emilcinie fundacja pisała: Od wielu lat podczas naszych prezentacji na całym świecie mówimy o historii z Emilcina i pokazujemy ją jako najbardziej wiarygodny i udowodniony przypadek w Polsce czegoś, co świat nazywa CE III, czyli Bliskim Spotkaniem III Stopnia. To, co Pan Bernatowicz promował od lat jako najbardziej wiarygodny i udowodniony przypadek kontaktu z UFO, czymś takim nie było! To była mistyfikacja! Trzeba się z tym pogodzić, a nie chować głowę w piasek niczym struś i udawać, że wszystko jest jak dawniej. Bo nie jest. Mleko się już rozlało! W sprawie Emilcina nic już nie będzie takie, jak było przed ukazaniem się mojej książki. Emilcin, jako „twierdza nie do zdobycia”, już nie istnieje. Nie ma już nieposzlakowanej i wiarygodnej historii o polskim kontakcie rolnika z UFO pod Lublinem. Czas lansowania się fundacji Nautilus na tej historii minął. Nasi południowi sąsiedzi dodaliby jeszcze zwrot… to se ne vrati!