To był bodaj pierwszy
wywiad, jakiego udzieliłem. A na pewno jeden z pierwszych. Od jego publikacji
minęło dwadzieścia lat! Ostatecznie ukazał się w „Expressie Bydgoskim” w
kwietniu 2004 roku. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że wypowiadałem się w nim
wraz z Igorem Witkowskim.
Najlepszą weryfikacją
wywiadu jest zawsze czas. Dzisiaj, po dwudziestu latach, z lekkim niepokojem
przeczytałem, cóż takiego naopowiadałem bydgoskiemu dziennikarzowi dwie dekady
temu. Moje wrażenia? Nie zmieniłbym ani jednego słowa :-)
A oto wywiad:
Dlaczego zainteresowała Pana właśnie problematyka tajnych
projektów dotyczących aparatów latających?
Zagadnienie to zafascynowało mnie na początku lat 90. Było
to niejako logiczną konsekwencją moich wcześniejszych zainteresowań lotnictwem
oraz ufologią. Gromadząc systematycznie nowe publikacje na oba wspomniane
tematy, utwierdzałem się w przekonaniu, że problem powiązań między tajną
technologią wojskową (głównie lotniczą) a raportami o niezidentyfikowanych
obiektach latających, jest znacznie bardziej złożony i skomplikowany, niż
zwykło się uważać. Coraz szerzej zakrojone zbieranie materiałów – których w ostatniej
dekadzie gwałtownie przybyło – stopniowo przerodziło się w ich szczegółowe
analizowanie oraz własne badania.
W jaki sposób informacje o tajnych projektach z obszaru
najnowszych technologii wojskowych docierają do badaczy tematu, w tym wypadku
do Pana? Czy są jakieś przecieki ze źródeł wojskowych, czy też badacze tej
problematyki opierają się głównie na tzw. “białym wywiadzie” i z rozproszonych,
lecz dostępnych informacji wyciągają wnioski?
Jeżeli jakiś zachodni autor bądź dziennikarz lotniczy
zaprezentuje nowe fakty dotyczące jakiegoś tajnego samolotu, którego istnienie
nie zostało jeszcze potwierdzone przez oficjalne czynniki wojskowe, to
zazwyczaj sygnuje je stwierdzeniem, że pochodzą one „ze źródeł nieoficjalnych”.
Taka formułka brzmi ładnie i niejako a priori sugeruje czytelnikowi, że piszący
ma informacje z pierwszej ręki – jakieś przecieki – a jego informator pragnie
pozostać anonimowym, ze względów bezpieczeństwa. W większości przypadków, to o
czym dowiedział się taki autor, to jednak nic więcej, niż mocno zniekształcone
plotki – szum informacyjny – lub zwyczajna dezinformacja. Prawda jest bowiem
taka, że wojsko nie mówi tego, czego nie chce i nie musi powiedzieć, chętnie
zaś puszcza w obieg różne fałszywe pogłoski. Moim zdaniem, znacznie
efektywniejszym sposobem szukania informacji mogących naprowadzić na ślad
współczesnych zagadek skrywanych za siatkami tajnych kompleksów wojskowych,
jest analizowanie materiałów zebranych na przestrzeni minionych 10-20 lat, a
dotyczących, potwierdzonych przez wojsko przyszłościowych programów, o których
później, nagle, przestano się oficjalnie wypowiadać. Dokładnie tak przedstawiała
się sprawa zarówno w przypadku programu myśliwca Stealth, jak i bombowca B-2
Spirit.
Już w listopadzie 1988 roku Pentagon oświadczył, że Stany
Zjednoczone dysponują “niewidzialnym” nocnym myśliwcem F-117A - pierwszym w
historii samolotem niewykrywalnym dla radarów, czyli typu Stealth. Jednak jeśli
za UFO uznać samoloty typu Stealth, to jak wytłumaczyć obserwacje niezwykłych
obiektów z wcześniejszych lat, choćby od roku 1947, kiedy to po odnotowaniu
obserwacji Kennetha Arnolda media ukuły pojęcie “latające talerze” na
określenie wszelkich Niezidentyfikowanych Obiektów Latających? Czy niezwykłe
zdolności manewrowe i przyspieszenie lotu rozmaitych domniemanych UFO, wynikać
mogły z testowania aparatów bezzałogowych?
Bezwzględnie wiele powojennych raportów o
niezidentyfikowanych obiektach latających, dotyczyło obserwacji tajnych
wojskowych samolotów bezzałogowych. Mowa tu zresztą nie tylko o pracach
realizowanych w Stanach Zjednoczonych, ale również byłym ZSRR. Analizując
problem związku między utajnionymi badaniami nad maszynami bezzałogowymi a
ufologią, można pójść nawet krok dalej. Osobiście jestem przekonany, że część
informacji podawanych w publikacjach ufologicznych, a dotyczących problemu tzw.
katastrof UFO, była właśnie pokłosiem akcji zabezpieczania wojskowych maszyn
bezzałogowych, rozbitych w trakcie testów, bądź lotów bojowych. Jak wiadomo, do
wypadków takich dochodziło wielokrotnie, a na dodatek testowane prototypy
rozbijały się nie koniecznie na terenie poligonów doświadczalnych, ale również
z dala od nich. Dla przypadkowego świadka takiego incydentu, zarówno niezwykły
kształt szczątków obiektu, jak i aura tajemniczości, towarzysząca akcji jego
zabezpieczania przez jednostki wojskowe, mogły być podstawą dla różnych
domniemań, w tym, o pozaziemskim rodowodzie wraku.
Prace nad technologią Stealth prowadzono w USA już od lat
50. Wciąż jednak krążą plotki, że rozwiązania zastosowane w samolotach typu
Stealth, Amerykanie opracowali wykorzystując technologie z wraku UFO, które
rozbiło się w 1947 roku w Roswell.
Plotki sugerujące, że technologia stealth ma swój
pozaziemski rodowód, pojawiły się po raz pierwszy już na początku lat 80., konkretnie
zaś w 5 numerze miesięcznika ufologicznego „Flying Saucer Review” z 1981 roku.
Zamieszczono tam list czytelnika, spekulującego, czy technologia stealth nie
wywodzi się przypadkiem z wraków pozaziemskich statków, przejętych potajemnie przez
armię. Cały ten pomysł, jakże modny obecnie wśród zachodnich ufologów, jest niestety
równie niedorzeczny, jak i same hipotezy, łączące incydent w Roswell, z
katastrofą jakiegoś pozaziemskiego statku. Zagadnienia tego nie będę tu dalej
rozwijał, ponieważ bardzo szczegółowo omówię go w jednej z dwóch książek, nad
którymi obecnie pracuję.
W jednej z prac wspomina Pan o łączeniu lotów super-cichego
amerykańskiego śmigłowca szturmowego Comanche z obserwacjami słynnych
tajemniczych “czarnych helikopterów” - obiektów łączonych z kolei z
przechwytywaniem śladów po kosmitach, a także przypadkami okaleczania bydła.
Czy więc większość meldunków o zaobserwowaniu UFO wynikać może z dostrzeżenia
na niebie prototypów wojskowych aparatów latających? Przyznać trzeba, że choćby
bezzałogowy szpiegowski “Predator”, używany przez Amerykanów już w Afganistanie,
robi wrażenie obiektu “nie z tej ziemi”.
Jeżeli chodzi o sam program śmigłowca
rozpoznawczo-szturmowego RAH-66 Comanche, to 23 lutego tego roku, został on oficjalnie
wycofany! Co do twierdzeń, że wszelkie powojenne raporty na temat
niezidentyfikowanych obiektów latających, można zrzucić na karb technologii
wojskowej, to byłbym bardzo ostrożny w głoszeniu podobnych przekonań. Nawet w
odniesieniu do technologii najtajniejszej i najbardziej zaawansowanej. Choć nie
ulega dla mnie wątpliwości, że szereg raportów na temat UFO ma ścisły związek z
eksploatacją konstrukcji stricte ziemskiego pochodzenia, to im dokładniej wnika
się w historię wszelkich egzotycznych aparatów latających opracowanych na ziemi,
tym dobitniej uwidacznia się zagadkowość pewnej wąskiej grupy doniesień o UFO. Szkoda,
że doniesienia te giną w szumie innych, mniej wiarygodnych, ale za to pozornie
bardziej rewelacyjnych tematów, które ostatnio doczepia się do zagadnienia
fenomenu UFO.
Nie tylko w USA konstruuje się niezwykłe aparaty latające.
Przykład stanowić tu może zaprezentowany w lutym 2002 roku “latający spodek” zaprojektowany
przez naukowców z uniwersytetu w Trondheim w Norwegii. Jest to bezzałogowy
aparat latający, który startuje pionowo jak helikopter, ale może też latać z
dużą prędkością. Urządzenie to nazwane SiMiCon Rotor Craft (SRC) przypomina
wyglądem statek kosmiczny "Enterprise" z telewizyjnego serialu
"Star Trek", można je więc faktycznie wziąć za pojazd kosmitów.
Przeznaczeniem mierzącego 4,5
metra SRC są loty szpiegowskie i obserwacja pola walki,
ale może on też być wykorzystywany przez policję oraz do analizy zanieczyszczeń
środowiska lub sporządzania map. USA nie mają więc monopolu na tajne samoloty o
niezwykłych możliwościach. Czy w Polsce również nad takimi konstrukcjami
pracowano lub nadal się pracuje?
Na prowadzenie zaawansowanych technicznie programów
lotniczych potrzebne są ogromne fundusze. Wątpię, aby na przestrzeni ostatnich
kilku dekad, Polskę było stać na tak kosztowne projekty, o których w dodatku
nikt do tej pory nic by nie wiedział. Możliwe jest za to, że w latach 90. w
Polsce pracowano nad kilkoma prototypami małych, krótkodystansowych samolotów
bezzałogowych, przeznaczonych do rozpoznania pola walki, o których jeszcze w
prasie lotniczej nie wspominano. Czas pokarze, czy tak w istocie było… Co do
innych państw, to oczywiście Stany Zjednoczone nigdy nie były osamotnione.
Szereg bardzo nietypowo wyglądających samolotów i aparatów latających powstawało
po II wojnie światowej m. in. w Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, czy
wspomnianym już ZSRR. Problem ten omówiłem w mojej pierwszej książce: Z
archiwum tajnych technologii lotniczych. Choć większość tego typu maszyn
stanowiła jedynie: prototypy, maszyny eksperymentalne lub demonstratory dla
nowych technologii i nie doczekała się produkcji seryjnej, to były one z
powodzeniem oblatywane, nierzadko przez całe miesiące. Dziś, niektóre z nich
można oglądać w muzeach lotniczych. O innych zaś dowiemy się pewnie za jakiś
czas, a jeszcze inne na zawsze pozostaną nieznane. Warto tu dodać, że prototypy
niekonwencjonalnych samolotów oraz aparatów latających, nie powstawały tylko w
ramach programów wojskowych. Szereg zadziwiających swoim wyglądem konstrukcji,
narodziło się z inicjatywy prywatnych konstruktorów, że wspomnę Amerykanina, dr
Mollera, twórcę kilku dyskoidalnych wirnikopłatów pionowego startu i lądowania
oraz znanych na całym świecie braci Rutan.
Niektóre z współczesnych tajnych projektów aparatów
latających łączone są z niezwykle odległymi już w czasie badaniami inżynierów z
hitlerowskich Niemiec. Czy rzeczywiście te technologie sprzed ponad 60 lat były
aż tak zaawansowane?
W okresie II wojny światowej niemieccy inżynierowie
dokonali niebywałego postępu technicznego. Jest to fakt nie podlegający
dyskusji. Wystarczy wspomnieć, że wiele powojennych konstrukcji samolotów i
rakiet, jakie opracowano w Stanach Zjednoczonych, ZSRR i Wielkiej Brytanii,
bazowało właśnie na dokonaniach niemieckich. Nie wykluczone, że również dziś z
owych odległych w czasie koncepcji, inżynierowie czerpią inspirację. Cały ten problem,
ma jednak i swoją drugą stronę. Obecnie wielu autorów (w tym również naszych
krajowych), do tego stopnia uległo fascynacji poziomem niemieckiej technologii
z okresu II WŚ, że przypisuje jej także dokonania zupełnie wyimaginowane.
Znakomitym przykładem takiej właśnie legendy o supertajnych broniach Hitlera,
jest sprawa domniemanych niemieckich latających dysków: V-7, Haunebu, czy
Kugelblitz. Na zebranie materiałów opisujących takie prototypy oraz ich
zweryfikowanie, poświeciłem prawie dwa lata mozolnej pracy. Moją rewizję
historii latających dysków Hitlera, przedstawiłem w ostatniej książce: „Syndrom
V-7”, do
której odsyłam wszystkich czytelników zainteresowanych tym zagadnieniem. Sądzę,
że wyjaśnia ona ten problem, aż nazbyt czytelnie.
Wciąż w fazie eksperymentów znajdują się rozmaite
egzotyczne technologie lotnicze. Czego jeszcze możemy się spodziewać po
prototypach samolotów wojskowych o rozmaitym przeznaczeniu?
Przyszłością lotnictwa wojskowego, są samoloty i aparaty
bezzałogowe. Sądzę, że właśnie w tym kierunku zmierza większość współczesnych
tajnych programów lotniczych i to nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale
również w niektórych państwach europejskich. Zasadniczym celem takich badań,
jest zaś maksymalne wyśrubowanie różnych parametrów technicznych przyszłościowych
konstrukcji, na przykład poprzez zastosowanie nowych systemów napędowych,
wykorzystanie wytrzymalszych i lżejszych materiałów kompozytowych, czy też
udoskonalanie technologii stealth. Przypuszczam też, że wiele korporacji
lotniczych ponownie zainteresowało się militarnym wykorzystaniem sterowców –
choćby do celów transportowych – i pracuje nad opracowaniem ich nowych
generacji, przystosowanych do warunków współczesnego pola walki. Jakiś czas
temu, w kilku zachodnich pismach pojawiły się np. spekulacje o wojskowych
pracach nad tzw. „dzienną technologią stealth”, sprowadzającą się do bycia
niewidzialnym dla oka ludzkiego. Jeżeli w przypadku typowych samolotów
bojowych, technologia taka ma raczej wątpliwe zastosowanie, to dla wojskowych
sterowców, wydaje się ona wręcz marzeniem. W kontekście globalnego rozwoju
lotnictwa, jedno jest pewne. Jego najciekawszy etap jest dopiero przed nami, a
fakt, że prototypy, o których istnieniu dowiemy się za kilka, lub kilkanaście
lat, mogą być właśnie w tej chwili testowane w powietrzu, czyni to zagadnienie
jeszcze bardziej intrygującym.
11 marca 2004 roku
[wywiad ukazał się w „Expressie
Bydgoskim”]