środa, 24 kwietnia 2024

SPRZYMIERZENIEC (fragment 10)

 

Dziesiąty fragment mojej nowej książki "Sprzymierzeniec"...

 


Gdy dron ponownie wyłonił się z betonowego otworu, mieli już z grubsza pewność, co czeka na nich pod ziemią. Szyb miał dwadzieścia pięć metrów wysokości i prowadził do poziomego korytarza. Dzięki wykonanemu przez urządzenie trójwymiarowemu skaningowi wiedzieli, że korytarz ma dwieście osiemdziesiąt centymetrów wysokości i dwieście dwadzieścia centymetrów szerokości. Z jednej strony, tej prowadzącej w kierunku skraju zbocza, liczył sobie trzydzieści dwa metry długości i kończył się betonową ścianą. Dokładnie tak, jak opisywał to niemiecki oficer, który zeznał, że wejście do podziemi miało być, zgodnie z warunkiem „Sprzymierzeńca”, zabetonowane i zamaskowane. Znacznie ciekawsze było jednak odkrycie dokonane, gdy dron ruszył na penetrację przeciwnej części korytarza. Po mniej więcej pięćdziesięciu metrach przechodził on w rozległą halę, długą na około dwadzieścia, szeroką na dziesięć i wysoką na cztery metry. Kiedy Maciek zerknął na monitor laptopa i ujrzał to, co spoczywało na jej końcu, zamarł.

* * * 

Dyskusja na temat dalszych poczynań była burzliwa. Sopowcy pod żadnym pozorem nie chcieli wyrazić zgody, aby Prezydent brał udział w zejściu do podziemi. Z kolei on kategorycznie odmawiał pozostania na powierzchni. Po kilku minutach słownych przepychanek prezydencka ochrona musiała dać za wygraną. Prezydent, cedząc powoli słowa, by każdy wyraz był dobrze słyszany, powołał się na konkretny artykuł, który dawał mu prawo do podjęcia ryzyka. Przyglądający się całej tej batalii, Maciek nie krył satysfakcji. Zwłaszcza gdy Prezydent zakończył całą rozmowę nieznoszącym sprzeciwu stwierdzeniem: „A oni wchodzą z nami” – po czym palcem wskazał jego i Patrycję.

– Tak jest, panie Prezydencie – odpowiedział dowódca sopowców, równocześnie ostentacyjnie kręcąc z dezaprobatą głową.

– Bez dąsów – skarcił go Krzysztof i niemal od razu już znacznie bardziej pojednawczo dodał – Wierzę w wasz profesjonalizm i jestem przekonany, że zadbacie o nasze bezpieczeństwo.

 Kilkanaście minut później pierwsza dwójka funkcjonariuszy rozpoczęła schodzenie szybem w głąb podziemi. Po nich przy betonowym otworze stanął Prezydent. Poprawił spoczywający na głowie kask, zapalił przymocowaną do niego czołówkę i powoli, jakby coś jeszcze kalkulując w myślach, oparł wojskowy but na pierwszej klamrze metalowej drabiny w szybie. Na koniec rzucił krótkie spojrzenie Maćkowi i mówiąc: „Do zobaczenia na dole”, zaczął ostrożnie schodzić. Zaraz po nim nad szybem pojawiła się druga para sopowców. Dwóch pozostałych miało zostać na górze. Eskapadę zamykał Maciek z Patrycją. Jego propozycję, że będzie schodzić pierwszy, a ona zaraz nad nim, by w ten sposób uchronić ją przed ewentualnym upadkiem, przyjęła z nieukrywanym zadowoleniem.

* * *

Szyb zdawał się nie mieć końca. Gdy w świetle czołówki Maciek zobaczył wreszcie betonową posadzkę korytarza, poczuł ulgę. Zaraz potem zauważył, że metalowa drabina nie kończyła się w szybie, ale zwisała niemal do samej podłogi. Dzięki temu zarówno on, jak i Patrycja, mogli bez zeskakiwania znaleźć się w korytarzu.

– Myślałem, że będzie tu chłodniej – odezwał się stojący kilka metrów od niego Prezydent.

– Temperatura w podziemiach waha się w okolicach siedmiu stopni – wyjaśnił Maciek. – Gdy wchodzisz latem, marzniesz, a zimą czujesz przyjemne ciepło – dodał.

– Rozumiem, panie Prezydencie, że kierujemy się do hali? – niemal wszedł im w słowo sopowiec.

– Dokładnie – potwierdził Krzysztof.

– To zostańcie tu chwilę, a my we dwójkę zrobimy rozeznanie terenu – rzucił i nie czekając na odpowiedź, kiwnął na najbliższego z kolegów, po czym obaj powoli ruszyli korytarzem.

W świetle ich czołówek Maciek widział, jak po chwili docierają do pokaźnych rozmiarów hali. Przez moment, niczym magiczne ogniki, światła pląsały po kolejnych jej fragmentach. W końcu znieruchomiały. Choć od miejsca, które rozświetlały, Maćka dzieliło niemal pięćdziesiąt metrów, bardzo wyraźnie widział owo coś, co spoczywało na końcu hali. W tym samym momencie poczuł kolejną falę przepełniającego go lęku. Ponownie też zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej podczas żadnego ze śledztw nie czuł strachu przed tym, co odkryje. Było to dla niego zupełnie nowe doświadczenie. Co gorsza, już samo w sobie wprawiało go w jeszcze większy niepokój.

– Teren czysty, żadnych min i substancji wybuchowych. Znalezisko też czyste. Możecie do nas przyjść – usłyszeli niesiony przez echo głos jednego z sopowców.

– Poloneza czas zacząć – odezwał się z powagą Prezydent.

Spoglądając w jego kierunku, Maciek był pewien, że Krzysztof czuł to samo, co on. Znał przyjaciela od ponad trzydziestu lat. Takiego napięcia na jego twarzy jeszcze nigdy nie widział. Nawet gdy ważyły się losy jego kampanii prezydenckiej.

[Niebawemciąg dalszy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz