czwartek, 25 kwietnia 2024

SPRZYMIERZENIEC (fragment 11)

 


Wchodząc do hali, Maciek miał w głowie istny mętlik. Gdy dziewięć dni wcześniej otrzymał anonimowego maila informującego go o nieznanych mu wcześniej szczegółach dotyczących praskich dokumentów, nie sądził, że tak szybko potoczy się jego śledztwo. A już na pewno do głowy mu wtedy nie przyszło, że wejdzie do ukrytych osiemdziesiąt lat wcześniej podziemi. Tymczasem stał w nich w obecności polskiego Prezydenta, czterech sopowców i dopiero co poznanej kobiety. Na górze zaś pozostali sopowcy i pięciu żołnierzy GROM-u zabezpieczali teren i pilnowali, by nikt niepowołany nie przeszkodził im w poznaniu tajemnicy ukrytej tu pod koniec drugiej wojny światowej przez będącą w agonii Trzecią Rzeszę. Tajemnicy, która rzekomo wciąż była sprawą wagi państwowej.

„Czy pod sam koniec wojny Niemcy faktycznie weszli w posiadanie planów broni tak zaawansowanej, że nawet po tylu dekadach mogła ona mieć jakieś militarne znaczenie?” – zastanawiał się, patrząc na spoczywające w tylnej części hali... znalezisko. „Kim był «Sprzymierzeniec» i w jakim celu postanowił przekazać państwu odpowiedzialnemu za wywołanie najbardziej krwawej wojny w dziejach ludzkości jakiejś zaawansowanej technologii?” – kolejne pytania przemknęły mu przez głowę. Wszystko to było bardziej niż dziwne i pozbawione sensu. Przez chwilę przypominał sobie zalegające YouTube filmiki wyznawców teorii spiskowych, promujące pogląd, jakoby świat rządzony był nie przez mocarstwa, lecz przez tajny światowy rząd. „Czy «Sprzymierzeniec» był ich przedstawicielem?” – pomyślał. „Ludwiku Dorn i Sabo! Nie idźcie tą drogą!” – błyskawicznie ostudziły go dźwięczące w głowie słowa Aleksandra Kwaśniewskiego.

– Jakie rozkazy, panie Prezydencie? – usłyszał jakby z oddali głos sopowca.

– Skoro zapewniacie, że znalezisko jest czyste, to sprawdźmy jego zawartość – odezwał się Krzysztof, wpatrując się w coś, co Niemcy ukryli na końcu hali.

Maciek również przeniósł wzrok w kierunku tajemniczego depozytu. Piętnaście drewnianych skrzyń spoczywało ułożonych jedna na drugiej w trzech wysokich stosach. Nie posiadały żadnych oznaczeń, a przynajmniej na razie nie było ich widać. Gdy dwójka sopowców podeszła do jednej z kolumn i powoli zaczęła ściągać najwyższą ze skrzyń, poczuł, jak żołądek zaczyna skręcać mu się w supeł, a dłonie stają się wilgotne. Po chwili długi na około sto dwadzieścia centymetrów drewniany pakunek znalazł się na ziemi.

– Otwieramy? – sopowiec skierował do Prezydenta kolejne pytanie.

Krzysztof nie odpowiedział od razu. Przełknął ślinę i spojrzał na Maćka. Ten kiwnął głową, dając przyjacielowi znak, że jego zdaniem nie ma co odwlekać nieuniknionego.

– Otwierajcie – głos Prezydenta był tyleż zdecydowany, co zdeterminowany.

Skrzynie nie były w żaden sposób zabezpieczone. Nie posiadały żadnych zamków czy kłódek. Gdy jeden z funkcjonariuszy chwycił za wieko i ostrożnie pociągnął je do góry, otworzyło się bez przeszkód. Maciek zrobił dwa kroki do przodu. Również Prezydent i Patrycja podeszli bliżej otwartej skrzyni.

– To chyba jakaś dokumentacja – odezwał się sopowiec.

W skrzyni w kilku stosach spoczywały dziesiątki, a być może setki, kartonowych teczek formatu A4. Te na samej górze mogły mieć jakieś cztery centymetry grubości.

– Mogę? – spytał Maciek, zerkając na przyjaciela i wyciągając rękę w kierunku jednej z nich.

– Czyń honory – usiłował zażartować Prezydent. Jego grobowy głos miast rozładować panujące w podziemnej hali napięcie, tylko je spotęgował. 

Maciek ubrał schowane w kieszeni lateksowe rękawiczki i powoli chwycił w dłoń jedną z leżących na górze teczek. Następnie ostrożnie ją podniósł, zbliżył do oczu i przeczytał na głos widniejący na niej opis w języku niemieckim „Projekt 407. 1/22”. Nikt z obecnych się nie odezwał. Wszyscy czekali najwyraźniej, aż Maciek zajrzy do ukrytych wewnątrz akt. Rozwiązawszy kokardkę z cienkiej, białej wstążki, Maciek położył teczkę na innych spoczywających w skrzyni i z namaszczeniem, niczym pracownik jakiegoś archiwum, zajrzał do jej wnętrza. W hali panowała absolutna cisza. Szelest kolejnych przekładanych stron dokumentacji był jedynym odgłosem, jaki przez kilka kolejnych sekund niósł się po betonowym pomieszczeniu. Kiedy Maciek zatrzymał wzrok na bodaj piętnastej stronie akt, na moment odebrało mu dech w piersiach. Chwilę później wszyscy usłyszeli dwa słowa, które jasno dowodziły niezwykłości odkrycia: „Ja pierdolę!”.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz