Roberta Leśniakiewicza poznałem
osobiście 9 maja 2002 roku na VI UFO Forum we Wrocławiu. Kilka dni wcześniej
zadzwoniłem do niego z pytaniem, czy wybiera się do Wrocławia. Ostatecznie
pojechaliśmy pociągiem w trójkę (z dr. Milosem Jesynkym), Dało mi to możliwość
poruszenia wielu frapujących mnie tematów, w tym sprawy V-7 tak szeroko przez
obu Panów podejmowanej.
Gdy na jesieni 2002 roku napisałem
do Roberta Leśniakiewicza maila z prośbą o kilka wymienionych przez niego w bibliografii
„Wunderlandu” artykułów, sądziłem, że za najdalej kilka dni ich elektroniczne
wersje będę miał podesłane mailem. Tymczasem wiadomość nie nadchodziła. Mijały
dni, potem tygodnie. W końcu postanowiłem się przypomnieć. Otrzymałem wówczas
odpowiedź, że artykuły ma Milos. Znowu czekałem. W końcu napisałem trzeci mail,
na który dostałem odpowiedź, iż artykuły zaginęły. Jakiś czas później poznałem,
jak sądzę, bardziej trafne – niż zaginięcie – wyjaśnienie. Otóż wszystkie te poszukiwane
przeze mnie materiały prasowe znalazły się w 1975 roku w bibliografii artykułu,
jaki ukazał się wówczas w dwumiesięczniku „Luftfahrt International”. Tak się
złożyło, że pod koniec lat 90. cały ten artykuł trafił również do Internetu.
Wraz z nim jego bibliografia. I „ktoś” sobie ją po cichutku skopiował do swojej
książki, bo zawsze to fajnie mieć więcej pozycji w bibliografii.
Bibliografia artykułu z „Luftfahrt International” (1975 rok) |
Po kolejnych miesiącach dotarłem
jednak do większości poszukiwanych materiałów, a nawet do kilku
nadprogramowych. Pomogło mi w tym wielu wspaniałych i życzliwych ludzi, których
później z radością wymieniłem w podziękowaniach w „Syndromie V-7”. Jeden z najcenniejszych
artykułów – pierwszy wywiad z Rudolfem Schrieverem zdobyłem dzięki studentowi,
jaki mieszkał w sąsiednim mieszkaniu. Był Polakiem, który całą młodość spędził
w Berlinie. Tam też miał cały czas rodzinę, do której jeździł niemal co tydzień.
Poproszony przeze mnie, był taki miły, że wybrał się do jednej z berlińskich
bibliotek. Gdy wrócił z weekendu, wręczył mi kopię artykułu. Nie posiadałem się
z radości. Obecnie moje archiwum publikacji o niemieckich dyskach liczy takich
artykułów kilkaset. Przynajmniej kilka z nich zdobyłem zwykłym szczęśliwym
trafem, który ponoć mnie nie opuszcza. I oby tak zostało!
Jeden z kilku segregatorów, w których przechowuję artykuły ze światowej prasy na temat tzw. hitlerowskich UFO |
Lektura mozolnie zdobytych
pierwszych prasowych wzmianek o V-7 dała mi wiele cennych odpowiedzi. Historia,
którą uważałem za autentyczną i jedynie nieusystematyzowaną, okazała się od początku
do końca zmyślona. A początek ów nie tkwił w żadnych tajnych niemieckich
laboratoriach i fabrykach z Wunderwaffe, tylko w owych artykułach! Byłem
autentycznie zszokowany!
Ponieważ sprawa hitlerowskich UFO
rozrosła się w moim śledztwie do rozmiarów znacznie przekraczających planowany
początkowo jeden rozdział, a do tego sama w sobie tworzyła pasjonującą
historię, zdecydowałem się nową książkę poświęcić tylko jej. Tak powstał
„Syndrom V-7”.
Tak też rozpoczęła się w Polsce katastrofa dla bajek o V-7 i ich piewców. Mnie
zaś z miejsca przybyło wielu wrogów po piórze i nie tylko. Niestety, niejeden
krajowy dziennikarz i publicysta miał już w 2003 roku na swoim koncie jakiś
materiał o tajemnicy V-7, stanowiący takie czy inne powielenie wcześniejszych
bredni wypisywanych od lat na ten temat.
Gdy na początku sierpnia 2003 roku
odbierałem z drukarni „Syndrom V-7”
miałem świadomość, że książka nie przejdzie bez echa. Bardzo zbliżone uczucie
towarzyszyło mi 10 lat później, gdy pod koniec września 2013 roku czekałem, aż
z drukarni przybędzie moja książka „Tajne operacje. PRL i UFO”. Obie książki w
podobny sposób wywracały do góry nogami wcześniejszą wiedzę na podejmowany
temat. Burzyły też moją wiarę w ludzką uczciwość…
No i mamy kolejny przykład jak rzetelne jest środowisko ufologiczne. Jasne można uderzyć kontrargumentem, że naukowcy również oszukują jednak im zawdzięczamy znacznie więcej niż "naukowcom-ufologom".
OdpowiedzUsuń