wtorek, 8 lipca 2014

„Złoto” z Roswell, Emilcina i Gór Sowich



Czy biznes na zmyślonych historiach o UFO jest uczciwy? Czy mamy czego zazdrościć Amerykanom, którzy na opowieści o katastrofie pozaziemskiego statku do jakiej rzekomo doszło Roswell od lat robią kokosy? Takie pytania podjął w swoim reportażu dziennikarz Polsatu News. Ponieważ mnie również poproszono o zabranie głosu w owym programie, to i temat sygnalizuję na moim blogu  i nieco rozbudowuję. 


W Polsce mamy kilka historii o UFO, które od lat wzbudzają zainteresowanie opinii publicznej. Tą mniej znaną jest sprawa zdarzenia ze stycznia 1959 roku z portu gdyńskiego. W reportażu wspomniano błędnie 1958 rok. Tą bardziej znaną jest zdarzenie w Emilcinie, któremu poświęciłem książkę „Tajne operacje. PRL i UFO”. Oba przypadki z UFO i kosmitami nic wspólnego jednak nie mają. Czy zatem rozsądnym jest promowanie ich jako prawdziwych UFO-zdarzeń i zarabianie na takich bajkach pieniędzy? Moim zdaniem jest to nie tyle nierozsądne, co nieuczciwe. Bo pieniądze na historii można robić wówczas, gdy jest ona prawdziwa i rzetelnie opracowana. 

Kilka anglojęzycznych książek na temat katastrof UFO z moich prywatnych zbiorów (fot. Bartosz Rdułtowski)

Problem robienia biznesu na zmyślonych historiach dotyczy zresztą nie tylko spraw UFO. O ile turystyka ufologiczna nie ma w Polsce przyszłości (na szczęście!), o tyle od kilku lat zwiększa się ilość obiektów turystyki historycznej, które kuszą zwiedzających serwowaniem im sensacyjnych opowieści dotyczących drugiej wojny światowej i jej tajemnic. Kto zwiedzał już powstałe w zeszłym roku Muzeum Techniki Militarnej „Mölke” w Ludwikowicach Kłodzkich, wie o czym mówię. To, co usłyszałem tam podczas dwóch odwiedzin od przewodników, wprawiło mnie w autentyczne przerażenie! Bo gdy się słyszy, że supertajny „Dzwon” (die Glocke) wraz z całą niemiecką technologią antygrawitacyjną w połowie 1945 roku został wywieziony przez Amerykanów z Ludwikowic Kłodzkich i trafił prosto do… Strefy 51 w Nevadzie, to włosy na głowie dęba stają. Zwłaszcza, gdy – jak ja – sprawie Strefy 51 poświęciło się książkę i ma się solidną wiedzę na temat jej historii. Np. na temat tego, że powstała dopiero sześć lat po wojnie, czyli w 1945 roku nic nie mogło do niej trafić, bo JEJ NIE BYŁO! O tym, że „Dzwon” jest wymysłem lansowanym od 1997 roku w kolejnych książkach Igora Witkowskiego, zaś amerykańskie wojsko nie dotarło w maju 1945 roku do Ludwikowic Kłodzkich już nie wspomnę.



Brama prowadząca na teren Muzeum Techniki Militarnej „Mölke” w Ludwikowicach Kłodzkich. W tle podstawa pod chłodnię kominową, o której przewodnicy muzeum opowiadają niestworzone historie (fot. Bartosz Rdułtowski)

Tablica reklamująca Muzeum Techniki Militarnej „Mölke” w Ludwikowicach Kłodzkich (fot. Bartosz Rdułtowski)

Moja książka z 2005 roku pt. „Zapomniana tajemnica Strefy 51”. Wyjaśniam w niej wiele zagadek związanych z katastrofami UFO, tajnymi projektami wojskowymi oraz poligonem Groom Lake. Przede wszystkim zaś, rewiduję w niej historię Boba Lazara
 Słynnego złota Wrocławia jeszcze nie odnaleziono. Ale niektórzy widząc jak Amerykę ogarnęła gorączka dorabiania się złota z bajek o UFO, postanowili na owe złoto przerobić to, co w Polsce sprzeda się znacznie lepiej, niż opowieści o UFO i przejętych obcych technologiach. A tym czymś jest już choćby UFO Hitlera i szereg innych tyleż sensacyjnych co nieprawdziwych tajemnic drugiej wojny światowej. 

Plakat reklamujący „Majówkę z UFO”, jaka odbyła się 10-11 maja 2014 roku. W tle pomnik UFO w Emilcinie (fot. Bartosz Rdułtowski)

Nakręcana legendami komercja oraz prawda historyczna – dwie strony emilcińskiego medalu  (fot. Bartosz Rdułtowski)

Więcej o legendach na temat Wunderwaffe z Gór Sowich opowiem w jednej z najbliższych książek...

11 komentarzy:

  1. Piotr Wanatowicz9 lipca 2014 07:40

    Zarabianie na ludzkiej naiwności ma wiele odcieni. Sprzedawanie książek o UFO jest jednak niezbyt groźna i bliżej jej opowieściom o Świętym Mikołaju, niż piramidom finansowym czy sprzedawaniu pseudo leków. Wiele osób po prostu chce być oszukiwana i za wszelka cenę nie daje sobie otworzyć oczu, bo to zburzy ich romantyczne wyobrażenia o świecie. Jak mówię, gdy nie dotyczy to majątku ich życia, albo ich zdrowia nie ma większego problemu.
    Wielu z nas wychowywało się na książkach Danikena i uważam, że mają one wielki walor edukacyjny, bo rozbudzają u młodych ludzi zainteresowanie światem i historią. Czy więc zabraniać ich publikacji bo mijają się z ustaleniami historyków i logiką?
    Dopóki Igor Witkowski nie podejmuje polemiki z ustaleniami Rdułtowskiego i nie wmawia wszystkim, że to pan Bartosz jest szkalującym go zazdrosnym oszustem, to myślę, że wszystko jest OK i każdy rozsądny czytelnik może wyrobić sobie pogląd czytając o całej sprawie z obu stron. Studiowanie losów polemiki między obu panami też ma walor edukacyjny, bo przy okazji demaskowania nieprawd, można zapoznać się z całkiem interesującym kawałkiem historii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Swoją drogą, pisał pan Panie Bartoszu w jednej ze swoich książek (to był chyba "Ostatni sekret Wunderwaffe") że wygląda na to że nie dojdzie do robienia atrakcji turystycznej z "muchołapki" znanej również jako "chłodnia kominowa". Jak widać, mylił się Pan. Był w tej książce zresztą fajny tekst o niewielkiej ilości miłośników przedwojennej architektury przemysłowej i teza że trudno z tak małej grupy osób zrobić atrakcję turystyczną, co innego jak chodzi o lądowisko nazistowskich spodków :)

    No chyba że chodzi o inną chłodnię kominową

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znalazłem ten fragment z trzeciego tomu "Ostatniego sekretu Wunderwaffe" dotyczący planów zagospodarowania Ludwikowic Kłodzkich. Pisałem tak: "Pocieszające jest to, że mamy końcówkę 2011 roku i pomysł zrobienia ze starej podstawy pod chłodnię kominową w Ludwikowicach Kłodzkich atrakcji turystycznej, która z samego założenia miałaby oszukiwać turystów, wciskając im kit o jakimś rzekomym lądowisku dla niemieckich UFO, najwyraźniej upadł."
      Ciekawe, czy do odrodzenie się tego pomysłu i jego zrealizowania w 2013 roku przyczyniła się moja powyższa uwaga. Niewątpliwie, turyści są w tym miejscu ostro nabijani w butelkę. :-)

      Usuń
    2. Swoją drogą, właśnie wszedłem na stronę internetową tego muzeum "Molke". Na stronie tytułowej oczywiście "niemieckie nazistowskie UFO" na tle chłodni kominowej, w tekście na stronie oczywiście wzmianka o "die Glocke". Jak widać, już sama strona tytułowa próbuje zainteresować oglądającego czymś co można określić mianem fikcji literackiej (czy może lepiej, bronioznawczej). Jest nawet zakładka z "tajnymi broniami" (w sumie podczas wojny praktycznie każda nowa broń jest tajna, łącznie z nowym wzorem karabinu ;) ) z rysunkiem Haunebu, który prowadzi nas do jednej z wersji historii o niemieckich latających spodkach (tym razem wersja późna, 10 machów i tym podobne) http://muzeummolke.pl/portfolio/haunebu/

      Usuń
  3. A więc jednak to ta sama chłodnia kominowa. W sumie zastanawia mnie czy przewodnicy (ale to mniej ważne) i organizatorzy (to jest bardziej ważne) zdają sobie sprawę że wciskają turystom tak zwany "kit". Zresztą, jak dla mnie było by zastanawiające gdyby Niemcom udało się zrobić coś co przypomina archetypiczne UFO (jako pojazd kosmitów charakteryzujący się świetnymi osiągami, nie niezidentyfikowany pojazd latający), skoro nie byli w stanie skonstruować choćby silników odrzutowych o dużej żywotności (oczywiście, były problemy z materiałami pod koniec wojny, ale jednocześnie skonstruowanie silnika odrzutowego nie było dla Niemców proste)

    SMKA, powyższy post w którym poruszyłem sprawę "muchołapki" jako atrakcji turystycznej również jest mojego autorstwa

    OdpowiedzUsuń
  4. Fakt, ze obiekt powstal jako chlodnia kominowa nie wyklucza, ze zostal w pozniejszym okresie zaadoptowany do innych celow. Po co burzyc i budowac w jakis hangar skoro prosciej mozna wykorzystac znajdujaca sie juz tu chlodnie? Dodatkowo chlodnia nie budzi podejrzen jak by to bylo w przypadku innej konstrukcji. Na jednym z filmikow Darek Kwiecien wspominal o pewnych elementach mogacych wskazywac na dostosowanie obiektu do innych celow. Na przyklad bunkry ktorych otwory strzelnicze skierowane zostaly na mucholapke. Jesli byla to tylko chlodnia po co takie srodki bezpieczenstwa? Inne detale o ktorych pamietam to nietypowe linie energetyczne prowadzace do obiektu, podwyzszony poziom promieniowania, wycieczki studentow z Niemiec w towarzystwie podejrzanych profesorow, ktorzy w czasie wojny pelnili znaczace funkcje w SS, ci studenci mieli rzekomo wykonywac jakies podejrzane pomiary. Osobiscie nie potrafie tego zweryfikowac jednak jesli to prawda to mozna miec watpliwosci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem z tego rodzaju opowieściami polega na tym, że Czytelnicy (jak Pan) muszą sobie zadawać pytanie: "jeśli to prawda". Jednym słowem autorzy książek i filmików wymyślają coraz to nowe bajki (podwyższony poziom promieniowania, wycieczki studentow z Niemiec w towarzystwie podejrzanych profesorow, ktorzy w czasie wojny pelnili znaczace funkcje w SS, bunkry ktorych otwory strzelnicze skierowane zostaly na mucholapke), bo wiedzą, że część Czytelników ich nie zweryfikuje. Na terenie Ludwikowic były w czasie wojny zakłady Dynamit Nobel AG. Jako tajna wojskowa fabryka musiała być chroniona. Posiadała różne zabezpieczenia - w tym bunkry strzelnicze. Te, z otworami skierowanymi w stronę tzw. Muchołapki, miały za zadanie chronić drogę dojazdową. Nie ma w tym żadnej tajemnicy. :-) Tak to widzę. Więcej napiszę w mojej najnowszej książce.

      Usuń
    2. Cóż, nie jestem jakimś wielkim znawcą lotnictwa, ale mimo wszystko F-16 od F-15 odróżniam, podobnie jestem w stanie napisać coś o historii pionowzlotów, ale jeszcze nie słyszałem aby ktoś z chłodni kominowej chciał zrobić urządzenie do testowania samolotów czy ogólnie statków powietrznych pionowego startu i lądowania. Zresztą, pomysł aby testować nowy model statku powietrznego na terenie fabryki amunicji wydaje mi się dobry co najwyżej do kabaretu. Przecież to aż proszenie się o wypadek (dajmy na to, prototyp rozbija się na terenie fabryki powodując wybuch składowanych na jej terenie materiałów wybuchowych) czy zniszczenie prototypu w wyniki jakiegoś wypadku w fabryce

      Usuń
  5. W kontekście słusznej uwagi: "pomysł aby testować nowy model statku powietrznego na terenie fabryki amunicji wydaje mi się dobry co najwyżej do kabaretu." przypomnę to, co kilka lat temu napisałem w trzecim tomie "Ostatniego sekretu Wunderwaffe":
    "Na koniec jeszcze jedna uwaga. Fabryka w Miłkowie zaprzestała produkcji w styczniu 1945 roku. Wciąż jednak na jej terenie pełno było materiałów wybuchowych. Gdy w lipcu 1945 roku do fabryki przybył inż. Janczyk (pracownik Zjednoczenia Przemysłu Materiałów Wybuchowych w Katowicach) zastał w niej m.in.: trotyl krystalizowany (5,4 tony), trotyl czysty, granulowany (11,9 tony), trotyl techniczny (29,7 tony) itd. Można zatem śmiało stwierdzić, że ogromne ilości materiału wybuchowego były na terenie fabryki w Miłkowie nieprzerwanie od rozpoczęcia przez nią swojej produkcji w 1940 roku aż do samego końca wojny. Czy „muchołapka”, stojąca bardzo blisko fabrycznych zabudowań, nadawała się na testy jakiegoś nowatorskiego urządzenia, które w dodatku, jak podaje Igor Witkowski, emitowało bardzo silne pole elektromagnetyczne, powodując awarię urządzeń elektrycznych w zasięgu 100–200 metrów? A co by się stało, gdyby nad testowanym obiektem stracono kontrolę i gdyby po starcie uległ on katastrofie na terenie fabryki albo gdyby eksplozji uległ podczas testów naziemnych? A gdyby katastrofa nastąpiła w budynkach produkcyjnych, wtedy w efekcie przypadkowej eksplozji w fabryce amunicji zniszczeniu uległby bezcenny egzemplarz testowanego urządzenia. Czy ktoś w ogóle słyszał, aby w fabryce amunicji prowadzić testy supernowoczesnych i nie do końca poznanych aparatów latających? Bądźmy poważni – nie ma takiej możliwości! Nawet w literaturze science fiction…" [za: "Ostatni sekret Wunderwaffe", tom 3]

    OdpowiedzUsuń
  6. Z wielką niecierpliwością czekam na obiecaną książkę Panie Bartoszu. Oczywiście ją kupię. O Muzeum Techniki Militarnej „Mölke” nic nie wiedziałem, muszę tam pojechać, w końcu z Wrocławia mam bardzo blisko.

    Szkoda, że tak mocno jest tam eksploatowany mit Igora Witkowskiego. Niebawem pewnie na Muchołapce zostanie zamontowany jakiś blaszany model naziUFO z modelem Dzwonu w podwoziu (w końcu Dzwon to był silnik, napęd a nie broń he, he).

    Niebawem coś więcej napiszę na temat mitów. Tak w kilku słowach dodam, że takie zagadnienia jak antygrawitacja (napęd polowy itp), zostały trochę ośmieszone (by nie powiedzieć skompromitowane). Autorzy mitów jednak się nie załamują. Powoli na miejsce zajmowane dotychczas przez latające spodki o napędzie antygrawitacyjnym wchodzą zagadnienia związane z Teslą. Dają więcej możliwości kombinacji, są bardzo, bardzo pojemne i trudniejsze do zweryfikowania. Możliwości konstruowania mitów są więc ogromne. Drobny przykład :

    "Mirosław Figiel o sensacyjnych wątkach tajnych broni

    Mirosław Figiel przedstawia prawdopodobne pochodzenie technologii rozwijanych na Dolnym Śląsku podczas II wojny światowej. Tropy prowadzą do USA i osoby genialnego wynalazcy Nikola Tesli."

    http://szukamyprawdy.pl/

    Czyli coraz ciszej z tą antygrawitacją, na topie jest Tesla.


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewolucja mitów jest nieraz zaskakująca! Mnie w Ludwikowicach Kłodzkich najbardziej zaskoczył fakt, jak usłyszałem od jednego z przewodników, że Igor Witkowski opowiada fantasmagorie o "muchołapce". Po czym, gdy spytałem jak wygląda ich zdaniem prawda, dowiedziałem się dokładnie tego samego, co opowiada Igor, plus jeszcze kilka dodatkowych bajek. :-)

      Usuń