piątek, 9 maja 2014

UFO, Emilcin i klapki na oczach – cz.1



Jutro 10 maja. Dla większości osób to dzień jak każdy inny. Ale nie dla mieszkańców małej podlubelskiej wioski Emilcin oraz polskich pasjonatów UFO. Dla nich to data szczególna.  

Emilcin – wioska, w której (ku rozpaczy wielu ufologów) 10 maja 1978 roku jednak nie lądowało UFO
Tego dnia w 1978 roku na polanie Jana Wolskiego, miejscowego rolnika, wylądował ponoć dziwny pojazd z jeszcze dziwniejszą załogą. Obiekt miał mieć kształt zbliżony do autobusu z czterema pionowymi „wirkami” na rogach. Jeśli nie był sterowcem, to jest oczywiste, że nie mógł latać, bo ziemska technologia z końca lat siedemdziesiątych nie pozwalała, aby coś takiego wzbiło się w powietrze. Od razu po zdarzeniu pojawiło się podejrzenie, że obiekt przyleciał z innej planety. Podejrzenie to spotęgował nieziemski wygląd czteroosobowej załogi. Każdy załogant miał około 140–150 cm wzrostu, siwoczarny kombinezon oraz zielono zabarwione ręce i twarz.

Jeden z artykułów Zbigniewa Blani. Na zdjęciu wizja domniemanego UFO z Emilcina. Wbrew informacji „Super Expressu” Zbigniew Blania nigdy nie uzyskał tytułu doktora
Dzięki Zbigniewowi Blani, łódzkiemu ufologowi, historia ta już kilka miesięcy później zyskała ogólnopolską sławę. Ale sławę zyskał też Emilcin – miejsce rzekomego kontaktu z obcymi! Blania, gdy tylko otrzymał informację o zdarzeniu od Witolda Wawrzonka, lubelskiego pasjonata UFO, błyskawicznie przybył na miejsce i zorganizował ekipę badawczą, która miała wyjaśnić, co też zaszło na emilcińskiej polanie. Jak przekonywał później w licznych artykułach i książkach, Jan Wolski nie kłamał – zdarzenie było autentyczne. Zdaniem Blani Polskę odwiedzili kosmici! 

Jan Wolski przesłuchiwany przez milicjantów w maju 1978 roku [fot. za: „W Służbie Narodu”, 30 lipca 1978]
Taka też wersja wydarzeń obowiązywała przez nieco ponad 35 lat, aż do września 2013 roku... Wtedy to ukazała się moja książka zatytułowana „Tajne operacje. PRL i UFO”. Na blisko 800 stronach opisałem, na jak kruchych i fałszywych fundamentach stoi lansowana przez lata opowieść o UFO z Emilcina.

26 września 2013 roku – po wielu miesiącach wytężonej pracy przyszedł wyczekiwany moment – odebrałem z drukarni pierwsze egzemplarze książki „Tajne operacje. PRL i UFO”
Śledztwo emilcińskie stanowiło dla mnie ogromne wyzwanie. Zabierałem się za sprawę nieposzlakowaną i cieszącą się najwyższym szacunkiem i autorytetem wśród ufologów. Dla mnie jednak ważne było tylko jedno – czy historia Jana Wolskiego jest prawdziwa. Wiele miesięcy szukałem odpowiedzi. I – co pewnie zaskoczy część osób – nie miałem nic przeciwko temu, aby w toku śledztwa potwierdzić jego autentyczność. Tak się jednak nie stało...
Gdy kończyłem moje żmudne dochodzenie, miałem pewność, że dokumenty i informacje, do których dotarłem, wywrócą do góry nogami znany dotąd obraz tamtych wydarzeń. A dotarłem m.in. do oryginalnych kaset magnetofonowych z 1978 roku, na których Zbigniew Blania utrwalił praktycznie wszystkie przesłuchania świadków z Emilcina. Utrwalił też coś więcej – tendencyjność swojego śledztwa – wyglądało ono inaczej niż na kartkach jego książki „Zdarzenie w Emilcinie”.

To właśnie w tej teczce Zbigniewa Blani odnalazłem jedne z najcenniejszych wskazówek, które pomogły mi rozwikłać emilcińską tajemnicę
Reakcja czytelników na to, co odkryłem i opisałem w książce „Tajne operacje. PRL i UFO” przerosła moje oczekiwania. Przyznaję, bez bicia, że do tej pory żadna moja książka nie poruszyła tylu osób. Ludzie dzwonili, pisali e-maile, wysyłali wiadomości na Facebooku.
Jednak poza licznymi gratulacjami „wykonania świetnej roboty”, spotkałem się też z histeryczną wręcz reakcją części polskiego środowiska ufologicznego. Pierwsze spięcie miało miejsce 10 października 2013 roku na spotkaniu w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej w Lublinie. Gdy zaczęła się dyskusja, jeden z gości od razu zakwestionował wartość poznawczą mojej publikacji. Gdy poprosiłem, aby powiedział, z czym konkretnie się nie zgadza, usłyszałem, że on jeszcze tej książki nie czytał i na pewno jej nie kupi, bo nie będzie wspierał finansowo kogoś takiego jak ja. Na moją sugestię, aby książkę od kogoś pożyczył i wrócił do dyskusji dopiero po lekturze, gdy będzie już wiedział, do jakich materiałów dotarłem i jakie wyciągnąłem wnioski, dowiedziałem się, że on nie chce czytać tej książki, bo ona neguje to, w co on chce wierzyć, czyli w lądowanie kosmitów w Emilcinie...
Przed spotkaniem autorskim w Lublinie wziąłem udział w programie kulturalnym TVP Lublin pt. „Afisz”. 10 października 2013
Tuż po spotkaniu podszedł do mnie inny jegomość i stwierdził, że opowie mi coś niezwykłego. Nadstawiłem ucha. Mężczyzna poinformował mnie, że przypadek z Emilcina jest mało istotny. Słuchał on bowiem kiedyś radia i tam, podczas audycji na żywo, do studia zadzwonił wysoki rangą polski wojskowy, który stwierdził, że nad ich jednostką zawisł kiedyś obiekt wielkości płyty boiska, nie wydając przy tym żadnego dźwięku, a potem odleciał. „I co Pan na to?” – podsumował z satysfakcją mój rozmówca. „Niech Pan to spróbuje wyjaśnić!”.
Wracając z Lublina do Krakowa wciąż się zastanawiałem, jak wielu czytelników kupuje książki czy czasopisma tylko po to, aby utwierdzić się w swoich poglądach, nie zaś po to, by dowiedzieć czegoś nowego... „Czy to dla takich jegomości pisze kilku krajowych szarlatanów historii i na ich naiwności zarabia pieniądze?” – dumałem.

Pamiątkowa fotografia przed spotkaniem autorskim w Lublinie

Odpowiedź na moje rozterki miałem poznać wkrótce. Z pomocą przyszły mi ufologiczne blogi i fora. Arkadiusz Miazga, ufolog z Ropczyc, na swoim blogu najpierw nazwał moją książkę nastawionym na sensację gniotem, aby miesiąc później na jednym z forów przyznać, że wciąż jej nie czytał! Czytając wpisy pana Miazgi, takie w stylu: „«Tajne operacje. PRL i UFO» to niestety kolejne bzdety jak z ekipy Macierewicza, z których autor próbuje zrobić koło siebie szum i sensację, ale – jak widać – się nie udało, bo tego gniota nikt nie chce kupić” – z autentycznym niedowierzaniem kręciłem głową. Wbrew przekonaniom pana Miazgi moją książkę błyskawicznie nabyło kilkaset osób, a kilkadziesiąt postanowiło wypowiedzieć się na jej temat na forach. Poniżej kilka linków, aby nie być gołosłownym:
 



Jakiś czas później ten sam pan Miazga na forum INFRA obwieścił dumnie, że ma świadka – rzecz jasna koronnego. Pisał: „Problem w tym, że Rdułtowski nie ROZMAWIAŁ z jednym z ostatnich żyjących badaczy, jaki był w Emilcinie. Z Darkiem C.”. O swoim superświadku pan Miazga jeszcze kilka razy pisał na wspomnianym forum, sugerując wprost, że jego słowa podważą wiarygodność mojej książki i zawartych w niej wniosków. Pod koniec lutego 2014 roku dowiedziałem się od Adama Chrzanowskiego, kim jest ów superświadek. Podczas rozmowy telefonicznej zakłopotany nieco pan Miazga obwieścił Adamowi, że pan Darek umie wychodzić z ciała i cofać się do przeszłości w swoim jestestwie. W jednym z takich wypadów (czort wie, jak takie „spacery” fachowo nazwać) pan Darek zawędrował do Emilcina. A że miał też wprawę w naginaniu czasu, to trafił dokładnie na ranek 10 maja 1978 roku. Dzięki tej odważnej wyprawie (wszak rzekomi emilcińscy kosmici mogli uznać pana Darka za innego obcego – członka konkurencyjnej misji) pan Darek mógł potwierdzić panu Miazdze, że w Emilcinie faktycznie doszło tego dnia do zdarzenia opisanego przez Jana Wolskiego! Adam, lekko zszokowany infantylnością tych rewelacji, poinformował pana Miazgę, że nieco kruchy to dowód na cokolwiek w sprawie Emilcina. Zasugerował też, że publiczne powołanie się na relacje podróżującego poza ciałem i w czasie pana Darka nie będzie raczej pozytywnie przyjęte przez ludzi o zdrowych zmysłach. Pan Miazga przyznał rację... I chyba faktycznie podzielał to zdanie, bo zapowiadanego szumnie wywiadu z panem Darkiem pan Miazga dotąd nie przeprowadził. A szkoda, bo z natury jestem człowiekiem o dużym poczuciu humoru...
Moja książka o Emilcinie stała się również przyczynkiem do prawdziwej burzy na forach luźniej związanych z ufologią. Zaczęło się od szeregu pozytywnych opinii czytelników, którzy ją chwalili i polecali. Rozwścieczeni takim obrotem sprawy ufofani próbowali przekonać siebie nawzajem, że incydent emilciński wciąż jest wiarygodny. Najbardziej zajadła, miejscami prostacka (to delikatne określenie!), dyskusja rozegrała się na forum INFRY. Były wyzwiska, kpiny, szyderstwa. Ale była też logika i rozmowa o faktach, gdyż znalazło się kilku rozsądnych dyskutantów, którzy – niczym Mike Tyson w latach świetności – co raz nokautowali sfrustrowanych wyznawców emilcińskiej wiary uwagami i pytaniami, na które nie padały już żadne sensowne odpowiedzi. Gdy niewygodnych pytań i dyskutantów pojawiło się zbyt wielu, wątek został zamknięty.
Dlaczego o tym wszystkim piszę. Otóż reakcja środowiska paranaukowego – tak można to grono chyba najlepiej określić – uzmysłowiła mi zjawisko, z którego istnienia dotąd nie zdawałem sobie do końca sprawy. O jakiż to fenomen chodzi? O tym już niebawem... [cdn.]

5 komentarzy:

  1. A mieliśmy taką piękną historyjkę z UFO, taką naszą, polską, narodową, w sam raz prostą i naiwną, że do bólu szczerą... i komu to przeszkadzało? Autor wykonał tytaniczną pracę, ale "a na h.. mnie taki kaktus?", on tylko stłukł różowe okulary, strzelił samobója! Inni mają swoje spotkania z kosmitami i to najrozmaitszych poziomów i rodzajów :)) a w Polsce? Nic! W III RP to nawet UFO wykończyli :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za Pana pracę. Dla mnie był to jeden z nielicznych przypadków nie budzących wątpliwości. W tej chwili już tak nie jest. Prawdą jest, że "niezwykłe zdarzenia wymagają niezwykłych dowodów" .

    OdpowiedzUsuń
  3. ... chciałbym jeszcze dodać, że problem z ufologami (podobnie jak z wyznawcami różnych religii) jest taki, że w 99% nie szukają dowodów a jedynie "potwierdzeń" ich wierzeń. Naoglądałem się sporo na temat UFO i polskich ufologów. W mojej ocenie nie są oni ani odrobinę ciekawi prawdy. Na YT chyba tylko użytkownika ZALWIT stać na sceptycyzm choć i jego filmy i tak są przesycone fantazją... być może to tylko otwartość a nie fantazja. W każym razie zachował część zdrowego sceptycyzmu. Panie Bartoszu raz jeszcze dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mieszkam nieopodal Emilcina i wiem najlepiej, że to miejsce gdzie moglo cos takiego sie wydarzyć. Do tej pory między północą a 3 w nocy obserwuje "gwiazdę" która porusza się raz w jedną, raz w drugą stronę. Ktos kto mieszka w Krakowie nie jest w stanie ocenić stanu faktycznego. Tu trzeba pomieszkac i poobserwowac co sie dzieje. Polecam obejrzec na yt filmik Pani, która zobaczyła w Matczynie dziwny obiekt. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może pora się wyspać? Brak snu nie sprzyja racjonalnej ocenie rzeczywistości.

      Usuń