Gdy
rozpoczynałem moje zmagania z tajemnicą zdarzenia w Emilcinie, do głowy mi nie
przyszło, że moje odkrycia i raport ze śledztwa zamieszczony na łamach książki
„Tajne operacje. PRL i UFO” doprowadzą część osób związanych z polskim
środowiskiem ufologicznym i parapsychologicznym do histerii. Nie spodziewałem
się również, że osoby, które latami chytrze i niemal za darmo lansowały się
medialnie na tajemnicy zdarzenia w Emilcinie, NIE ROBIĄC PRZY TYM DOSŁOWNIE NIC,
ABY OWO ZDARZENIE WYJAŚNIĆ, w odpowiedzi na przedstawione przeze mnie fakty,
będą pisać na mój temat prostackie paszkwile.
O
zdarzeniach tych pisałem już w kilku wpisach na moich blogu, m.in.:
Niedawno
nastąpiła kolejna odsłona tego żenującego przedstawienia, które zamiast NA
PROGU NIEZNANEGO stoi NA PROGU GŁUPOTY, a w zasadzie to próg ten już przekroczyło.
Zostałem wywołany do tablicy przez
niejakiego Bartosza Rdułtowskiego – „pisarza i zawodowego demaskatora
wszystkich i wszystkiego” i czuję się w obowiązku napisać dwa słowa na temat tego
człowieka i jego działalności – tymi słowy swój paszkwil na temat mojej
osoby zaczyna Pan Marcin Mizera.
W
środowisku ufologicznym osoba tyleż kojarzona, co unikana. Najlepszym wyrazem
stosunku części ufologów do Pana Mizery była historia sprzed kilku lat, gdy za
pisanie infantylnych historyjek o UFO oraz próbę lansowania się na nich, Pan
Marcin Mizera z wielkim hukiem wyleciał z jednej z polskich organizacji
ufologicznych. Nie tracąc wiary w swoje zdolności nabierania ludzi na efekty rzekomo
prowadzonych przez siebie badań zjawisk paranormalnych i UFO, Pan Mizera założył
swój własny jednoosobowy portal NA PROGU NIEZNANEGO.
W efekcie mógł z dnia na dzień tytułować się dumnie jako: redaktor
naczelny serwisu Projekt NPN.
Wróćmy jednak do
„rewelacji” Pana Marcina Mizery. Lista szykan i kłamstw jakie przedstawił pod
moim adresem jest długa. Całość tego materiału Czytelnik chcący
sobie wyrobić obiektywne zdanie znajdzie tu:
A teraz
długa lista faktów, o których Pan Mizera najwyraźniej zapomniał wspomnieć w
napisanym na mój temat paszkwilu, zastępując je zmyślonymi przez siebie
epizodami.
Niewątpliwie, to Pan Mizera był osobą, dzięki
której 1 lutego 2013 roku
dowiedziałem się, że Zbigniew Blania miał siostrę. Oczywiście w dalszym toku
śledztwa informację tę przekazało mi jeszcze kilka innych osób. Jak się później
okazało, dotarcie do Pani Kingi i uzyskane od niej archiwum Zbyszka Blani było
prawdziwym przełomem w moim śledztwie. Pan
Marcin Mizera nie dysponował jednak nawet telefonem do Pani Kingi! Takowy posiadał
jego znajomy, z którym mnie skontaktował. Tak naprawdę to ów znajomy był osobą,
dzięki której uzyskałem kontakt z siostrą Zbigniewa Blani. A jednak, czując się zobowiązanym, obiecałem Panu Mizerze, że jak
tylko książka się ukaże, będzie mógł jako pierwszy przeprowadzić ze mną wywiad
na jej temat. Było to dla mnie sensowne również dlatego, że Marcin Mizera
mieszka w Puławach – czyli niezbyt daleko od Emilcina – i już kilkukrotnie
organizował spotkania dotyczące tego zdarzenia, a także pisał o nim artykuły.
Zdawał się zatem być osobą, która do wywiadu ze mną
podejdzie rzetelnie i profesjonalnie, która zrozumie, jak wiele nowego
wnosi do sprawy zajścia w Emilcinie moja książka. Niestety rzeczywistość
okazała się zgoła odmienna.
8 października 2013
roku – kilkanaście dni po tym, jak Pan Mizera
otrzymał ode mnie książkę „Tajne operacje. PRL i UFO” – napisał do mnie
wiadomość na Facebooku, że już ją przeczytał i możemy zaczynać wywiad. Chwalił
też moją publikację pisząc, że uważa ją za bardzo
ciekawą, wartościową i potrzebną, ale z moją hipotezę się nie zgadza (do czego
oczywiście miał i ma nadal pełne prawo!). Rozpoczęliśmy luźną rozmowę na facebookowym komunikatorze.
Nagle Pan Mizera zadał mi pytanie, które wprawiło mnie w osłupienie. Spytał
mianowicie, czy Witold Wawrzonek żyje?
Pytanie brzmiało tak irracjonalnie i głupkowato, jakby ktoś po oglądnięciu Titanica (w reżyserii Jamesa Camerona) zapytał, czy
w filmie grał Leonardo DiCaprio? Wszak Witold Wawrzonek był w mojej książce
postacią niemal kluczową i czytając ją, nie można było przegapić faktu, że już
od dawna nie żyje! Było to zwyczajnie niemożliwe!
Ponieważ bardzo nie lubię czytać opinii o książkach
wypisywanych na forach lub w gazetach przez osoby, które ich nie czytały, tym
bardziej nie mogłem przejść obojętnie nad tym, że dziennikarz rzekomo żywo
zainteresowany ufologią i Emilcinem, lansujący się w tym temacie na autorytet,
usiłuje przeprowadzić wywiad nie przeczytawszy książki, o której ma dyskutować.
Było to zachowanie ze wszech miar amatorskie, o braku kultury nie wspomnę.
Jednym słowem z wywiadu zrezygnowałem. Pozostał niesmak i wrażenie, że Pan Marcin Mizera podejmuje
się pisania na tematy zjawisk paranormalnych lub organizowania spotkań
autorskich (np. z Igorem Witkowskim) tylko dlatego, że są medialne i mogą
podnieść słupki jego popularności. Bo same sweet focie zamieszczane nagminnie przez
Pana Mizerę na jego profilu facebookowym w jego przypadku na pewno wzrostu
popularności nie przyniosą.
Przez kilka
dni Marcin Mizera nie mógł pogodzić się z faktem, że zrezygnowałem z wywiadu. Niczym
pozbawiony lizaka uczniak prosił, abym jednak zmienił zdanie. Gdy prośby nie
pomogły, próbował kłamać, że przegapił wątek o śmierci Witolda Wawrzonka w
mojej książce. Potem tłumaczył się, że chciał sprawdzić jak ja
zareaguję na tego typu prowokacyjne pytanie. A nos mu rósł i rósł… Zdania nie
zmieniłem i do wywiadu nie doszło.
Minęło kilka miesięcy. Zbliżał się 10 maja 2014 roku i 36
rocznica zdarzenia w Emilcinie. Rocznica szczególna, bo pierwsza, gdy już było
wiadomo, że historia o podlubelskim UFO była sprytną mistyfikacją. Wtedy też
podjąłem decyzję, że dam Panu Mizerze drugą, ostatnią szansę. Ale na zupełnie innych
niż wcześniej warunkach. Przy pierwszym wywiadzie, tym z października 2013
roku, zadecydowałem, że pytania nie mogą dotyczyć samego rozwiązania zagadki –
aby nie odbierać Czytelnikowi zaskoczenia, jakie niesie lektura książki. Tym
razem takie ograniczenie nie było już konieczne.
4 maja 2014 roku odezwałem się do Pana Mizery na facebooku.
Pisałem m.in.
(…) mam propozycję. Myślę uczciwą i mogącą do tematu coś
wnieść. Książka jest już znana, wiele osób ją czytało, nie jest też tajemnicą,
jakie jest wyjaśnienie zaproponowane przeze mnie. Za 6 dni jest 36 rocznica
zdarzenia (dla mnie mistyfikacji, dla Pana autentycznego kontaktu z CZYMŚĆ). Od
siebie przygotowuję na ten temat dwa dość obszerne wpisy na mojego bloga. Ale
po lekturze forum INFRA mam pomysł na coś jeszcze. Propozycja jest taka. Proszę spróbować kilkunastoma pytaniami
podważyć moją wersję wypadków. Będzie to wywiad – dyskusja. Rodzaj potyczki.
Z chęcią takową z Panem podejmę. Pana pytania mogą być obszerne. W efekcie
czytelnik wywiadu otrzyma (wreszcie) dwie linie argumentów. Plusem
będzie to, że na logiczne argumenty nie będzie uników w styku „Van to
Rdułtowski” (uśmiałem się – szczerze!). Proszę się spokojnie zastanowić. Jeśli
ma Pan urazę lub jest Pan zajęty, to zrozumiem. Wywiad ma być autoryzowany, ale
to już mamy ustalone. Może go Pan zamieścić na swojej stronie 10 maja – w
rocznicę. Powinnyśmy zdążyć. Jestem zatem w sprawie Emilcina-Goliny-Przyrownicy
do Pana dyspozycji. Proszę mi dać jutro do wieczora znać – czy jest Pan
zainteresowany. Pytania – byłoby dobrze – gdybym dostał do wtorku – do
wieczora. Bo w czwartek w południe jadę do Siedlec.
Aby
czytelnik miał wyobrażenie o tym, jak „rzetelnie” opisał te wydarzenia Pan
Mizera, poniżej przytaczam fragment jego paszkwilu:
Kolejny raz Rdułtowski dał o sobie znać już
jakiś czas po wydaniu swojej książki. Napisał do mnie prosząc o przeprowadzenie
z nim wywiadu o tym, jak to „zdemaskował” i „obnażył” przypadek z Emilcina itd.
Żalił się również, że teoria, którą lansuje – wg niego przecież taka logiczna i
spójna – nie znajduje jednak uznania u pasjonatów oraz osób zajmujących się
zagadnieniem UFO.
Dlatego też Rdułtowski uznał, że dobrze
będzie, jak przeprowadzę z nim wywiad, który – jak sobie zażyczył – miał się
ukazać na łamach serwisu Projekt NPN dokładnie w rocznicę emilcińskich
wydarzeń, czyli 10 maja br. W materiale miał ostatecznie „dokopać” nie chcącym
go zrozumieć polskim ufologom, wyjaśniając „wszystko”.
Szkoda,
że Pan Mizera zamiast pochwalić się tym, jak to w październiku zrezygnowałem z
wywiadu z nim, wolał konfabulować o jakimś żaleniu mu się czy też dokopywaniu
komuś. Cóż za „rzetelność”…A nos wciąż rośnie i rośnie!
Wróćmy
do historii. A w tej jedno stało się 4 maja 2014 roku
jasne – rzuciłem Panu Mizerze rękawicę, wyzywając go na intelektualny pojedynek
w sprawie Emilcina. Odpisał niemal od razu, że jest zainteresowany, ale wywiad
ma się również ukazać na mojej stronie autorskiej. Jak widać, Pan Mizera
liczył, że z pojedynku wyjdzie zwycięsko. Zgodziłem się. Ustaliliśmy, że pytania
dostanę następnego dnia po południu.
Mijały jednak
dni, a pytań nie było. 8 maja 2014 roku wyjeżdżałem na dwa dni do Siedlec,
gdzie zostałem zaproszony na konferencję w sprawie historii niemieckich prac
nad rakietami V-2 na polskich ziemiach. Tak więc jeśli chciałem zrobić wywiad
na 10 maja, to pytania musiałem dostać najpóźniej 7 maja rano. Gdy ów dzień
nadszedł, a ja mimo kilku kolejnych zapewnień Pana Mizery wciąż ich nie miałem,
postanowiłem zadzwonić i sprawę wyjaśnić. Nie chodziło tu już nawet o
niesłowność i nierzetelność, z której Pan Mizera był mi od jakiegoś czasu
znany. W międzyczasie przyszedł mi bowiem do głowy jeszcze inny pomysł. Otóż
jadąc do Siedlec postanowiłem wpaść do Puław. Umówiłem się tam na krótki wywiad
o zdarzeniu w Emilcinie z redaktor Sylwią Weremczuk, która pracuje w Telewizji
Kablowej Puławy. Podobne spotkanie postanowiłem zaproponować Panu Mizerze.
Jednak w trakcie naszej krótkiej rozmowy telefonicznej doszło do dość szokującej
sytuacji. Otóż Pan Mizera zaproponował mi, abym sam sobie napisał pytania do
wywiadu. Jednym słowem rejterował z pojedynku intelektualnego, jaki mu
zaproponowałem w kwestii Emilcina. Muszę przyznać, że postawa Pana Mizery
bardzo mnie rozczarowała. Co za cykor
– pomyślałem.
Jeżeli zatem Pan Mizera pisze w swoim paszkwilu
że wymyśliłem sobie, że sam napiszę
pytania i na nie odpowiem – to ja z całą mocą podkreślam, że była to nie
moja tylko Pana Mizery inicjatywa. I choć było to ustalenie przeprowadzone
telefonicznie, to z późniejszej naszej korespondencji na Facebooku jasno to
wynika. Radzę Panu Mierze o tym pamiętać, zanim zacznie znowu pisać kolejne zmyślenia
(a może urojenia), po których rośnie mu nos.
Po
zakończeniu rozmowy, zasiadłem do pisania wywiadu. Było to dla mnie zupełnie
nowe doświadczenie, ale żywo wkomponowywało się w historię UFO z Emilcina.
Wszak nie kto inny, jak Zbigniew Blania, niejednokrotnie pisał wywiady sam ze
sobą, gdyż wiedział, że część dziennikarzy zwyczajnie je spartaczy. Wieczorem 7
maja „wywiad” był gotowy. Oczywiście nie był on już żadną formą intelektualnego
pojedynku… Takowy postanowiłem stoczyć z Panem Mizerą przed kamerą w trakcie
spotkania.
Wieczorem
poinformowałem Pana Mizerę, że wywiad jest gotowy. Przed wysłaniem zaznaczyłem,
że ewentualne zmiany w tekście muszę autoryzować. Chciałem mieć pewność, że Pan
Mizera nie powycina jakiś niewygodnych dla niego fragmentów. Moje zaufanie do
jego rzetelności i uczciwości było już na tym etapie znajomości zerowe! Gdy
materiał został wysłany otrzymałem odpowiedź, która wprawiła mnie w osłupienie.
Pan Mizera pisał, że napisze swoje pytania, a z moich weźmie jedno. Nie miałem
już wątpliwości, dlaczego praktycznie nikt z Panem Mizerą nie chce
współpracować. Człowiek okazał się być zupełnie niepoważny.
8 maja
o 9.30 rano dostałem pytania autorstwa Pana Mizery. Przeczytałem je i załamałem
ręce. Wiedziałem już, że pomysł pojedynku intelektualnego z twórcą portalu NA
PROGU NIEZNANEGO był tragiczną pomyłką. Nadesłane
pytania świadczyły o tym, że Pan Mizera nie jest dla mnie żadnym partnerem do intelektualnej
potyczki, że w kwestii Emilcina nie ma nic rozsądnego do powiedzenia. Kilku
obeznanych w temacie znajomych skwitowało jego pytania pracą na intelektualnym poziomie dziesięciolatka. Najbardziej
zdziwiło mnie jednak pytanie, w którym Pan Mizera nawiązywał do historii
zmyślonego przez siebie artykułu o tzw. „latających trumnach z gromnicami” – o
czym wspomnę dalej. Trzeba mieć coś nie
tak z „interfejsem”, aby zadawać pytanie, w którym samemu strzela się sobie w
stopę – myślałem. Z drugiej strony wiedziałem, że jeśli na pytania nie
odpowiem, to „badacz nieznanego” ogłosi wszem i wobec, że jego pytania mnie
zagięły.
Po
kilkugodzinnej ostrej wymianie „uprzejmości” stanęło na tym, że na pytania
odpowiem po powrocie z wyjazdu. W międzyczasie mieliśmy się spotkać w Puławach
i zrobić materiał TV. Ale, wbrew obietnicom, Pan Mizera ponownie zrejterował i nie
dał w umówionym czasie znaku życia. Na szczęście nie wszyscy są dyletantami.
Pani Sylwia Weremczuk okazała się w pełni profesjonalistką. Wieczorem 8 maja 2014
roku nagraliśmy wywiad, który kilka dni później został wyemitowany. Nosił on
tytuł UFO W EMILCINIE ZAGADKA ROZWIĄZANA. Tak pracują zawodowcy.
Po
powrocie z Siedlec, Puław i Emilcina (gdzie również zaglądnąłem 9 maja 2014
roku) odpowiedziałem na infantylne pytania puławskiego badacza zjawisk
paranormalnych. Gdy Pan Mizera je otrzymał, zaproponował mi, że wywiad może
ukazać się na łamach miesięcznika „Czwarty Wymiar”. Odmówiłem jednak. Stanęło
na tym, że następnego dnia otrzymam wywiad do autoryzacji. Podobnych obietnic Pan
Mizera złożył mi na przestrzeni kolejnych 17 dni jeszcze ponad dziesięć. W
końcu 31 maja 2014 roku stwierdziłem, że szkoda mi już czasu na kontakt z kimś
tak niepoważnym i definitywnie zakończyłem z Panem Marcinem Mizerą moją
współpracę.
O tym,
co działo się później już pisałem na moim blogu. Cytowany przeze mnie w
odcinkach wywiad, jaki przeprowadził ze mną „pewien badacz zjawisk
paranormalnych” był właśnie niedoszłym wywiadem Pana Marcina Mizery. Gdy kilka
tygodni temu opisywałem historię tego wywiadu na moim blogu, postanowiłem
pominąć jedno z pytań, które niechybnie
na Pana Mizerę by Czytelnika naprowadziło. Chciałem, aby jego osoba została
anonimowa. Obecnie czuję się już z tego obowiązku zwolniony. Tym samym mogę
zamieścić pytanie dotyczące zmyślonych przez Pana Mizerę relacji o tzw.
„latających trumnach z gromnicami”.
Marcin Mizera:
Panie Barku, w takcie mojej pracy udało mi się dotrzeć do historii
(opowiadanych przez starszych mieszkańców okolicy) dotyczących obiektów w
kształcie trumny z czterema gromnicami, które miały być tutaj obserwowane już
przed II wojną światową. Czy nie widzi Pan analogii do wyglądu pojazdu
opisywanego przez Wolskiego?
Oto moja odpowiedź: Panie
Marcinie. Gdy prowadziłem śledztwo emilcińskie sam zapytałem Pana o takie
poprzedzające incydent w Emilcinie relacje z tego terenu. Wówczas wysłał mi Pan
link do artykułu na ich temat. Poprosiłem Pana wtedy o umożliwienie mi kontaktu
z autorem tego materiału, gdyż poprzez niego chciałem dotrzeć do świadków. Na podesłanym
mi przez Pana artykule, opublikowanym w Internecie, widniało nazwisko autora:
Tomasz Mróz. Dowiedziałem się od Pana, że to pseudonim. Dwukrotnie później
dopytywałem się, czy Tomasz Mróz to Pan. Odpowiedzi do dziś nie uzyskałem. Więc
na Pana pytanie odpowiem tak: jeśli ktoś
chce, aby brać poważnie relacje o jakichś „latających trumnach”, to nie może
utrudniać dostępu do świadków owych relacji. Nauka polega na wzajemnym
weryfikowaniu się. Bardzo chętnie wsiądę w samochód i pojadę do osób, które
opowiedziały te fantastyczne historie i je zweryfikuję. Na razie trudno mi
zabierać w tej kwestii głos, bo świadkowie
jak i autor artykułu na ten temat są anonimowi. Czyli żadnej weryfikacji
się nie poddają.
Do dziś
nie wiem, na co liczył pan Marcin Mizera zadając mi pytanie o zmyślone przez
siebie relacje, które pod pseudonimem Tomasz Mróz opublikował na własnym
portalu. Nie wiem również na co liczył, kłamiąc wielokrotnie w swoim paszkwilu
na mój temat.
Wiem
natomiast, że Pan Mizera nie może sobie wybaczyć faktu, że pomógł mi w moim
śledztwie informując mnie o istnieniu siostry Zbigniewa Blani. Bardzo dobitnie
świadczy o tym ten fragment jego wypowiedzi: Do końca nie wiedziałem, o czym będzie ta
książka, gdy Rdułtowski pisał do mnie wiadomości z prośbami o informacje i
namiary na osoby związane ze sprawą. Wtedy pomogłem. Teraz już bym tego nie
zrobił.
Oczywiście,
że Pan Mizera nie wiedział o czym będzie moja książka. Bo nie miał prawa
wiedzieć! Nigdy nie należał on do osób, do którym miałem zaufanie. Od początku
mojego śledztwa w sprawie Emilcina wiedziałem jednak, że będę potrzebował
informacji od grupy osób, która pod żadnym pozorem nie może się dowiedzieć nad
czym pracuję. Moje śledztwo przez niemal rok owiane było gęstą zasłona
tajemnicy i… celowej dezinformacji. Było to bezwzględnie konieczne. Dlaczego?
Odpowiedź podaje sam Marcin Mizera. Gdyby wiedział, że staram się zweryfikować
zajście w Emilcinie w życiu by mi nie pomógł. A nie zrobiłby tego choćby
dlatego, że od lat Marcin Mizera bardzo aktywnie wspierał i wspiera Roberta
Bernatowicza z fundacji Nautilus właśnie w promowaniu historii o UFO z Emilcina
jako rzekomo najbardziej wiarygodnego kontaktu z UFO w Polsce. Jeżeli zatem
było kilka osób, które miałem wytypowane jako mogące w sposób szczególny zaszkodzić
moim poszukiwaniom prawdy o Emilcinie, to Pan Marcin Mizera był zaraz na drugim
miejscu za Robertem Bernatowiczem. Obaj bowiem mieli żywotni interes w tym, aby
mit o Emilcinie pozostał nietknięty przez takich badaczy jak ja.
Rozumiem
bardzo dobrze frustrację Pana Mizery. Wyniki mojego śledztwa wykazały, że
historia, która zapewniała mu latami darmową promocję, okazała się lipą. Rozumiem
bardzo dobrze, jak głupio mu przed kolegą Bernatowiczem, że dał mi się tak
podejść i utorował mi drogę do archiwum Zbigniewa Blani. Rozumiem też, że będąc
bezsilnym w konfrontacji na argumenty, jedyne co Pan Mizera może robić, to iść
w ślady kilku fanatyków UFO z portalu INFRA i atakować mnie personalnie. Bo na
wyważoną dyskusję o faktach w sprawie Emilcina niestety Pana Mizery zarówno
merytorycznie jak i intelektualnie nie stać, czego żywym dowodem były choćby nadesłane
mi pytania do wywiadu…
Tyle w
temacie Pana Mizery.
Na
koniec zapraszam wszystkich do obejrzenia rozmowy, jaką 27 lipca
przeprowadziłem w Emilcinie z Krzysztofem Drozdem, który w latach 80. kierował
Lubelskim Klubem Popularyzacji i Badań UFO i bez którego pomocy nie powstałaby
moja książka „Tajne operacje. PRL i UFO”: UFO w Emilcinie - fakty i mity
Bartku! Zniszczyłeś faceta! Prawdę mówiąc wiedziałem, że wpis-odpowiedź na paszkwil Mizery pojawi się wkrótce na Twoim blogu więc czekałem, czekałem i się doczekałem, a tu jak zwykle knockout w pierwszej rundzie! Piękny tekst obrazujący kim jest ten człowiek! W internecie krążą historię jak to Pan Marcin Mizera przywłaszczył sobie nagrania pewnego dżentelmena... Bardzo słusznie zrobiłeś zamieszczając historię o sfałszowaniu opowieści o latających trumnach z dosadnym komentarzem. Chciałbym tutaj podkreślić bardzo istotny szczegół odnośnie dyletanctwa "infrańczyków", temat latających trumien był również poruszany na ich forum, dziwnym trafem zaraz pojawił się "badacz folkloru", który napisał kilka postów i wyparował jakoby próbował potwierdzić realność takich historii. Szczęśliwy traf chciał, że będąc na studiach liznąłem tego tematu, konia z rzędem temu kto znajdzie taki historie w opracowaniach chociażby Oskara Kolberga. Śmiech na sali pojawia się wtedy gdy infranie oczywiście wszystko łykają i przyklaskują... Co do Pana Mizery to zieje nienawiścią do każdego, który próbuje podważyć jego nikłe kompetencje. Zastanawia mnie jednak pewna sprawa... Mizera mieszka nieopodal Emilcina, dodajmy do tego, że w Puławach, miał wiele lat aby zrobić cokolwiek jednak nie kiwnął nawet palcem aby dotrzeć do świadków tamtych wydarzeń (Ty do Puław miałeś kawał drogi, zresztą nie tylko tam...), nawet nie próbował się skontaktować z Panią Kingą w celu zdobycia archiwum - widocznie nie miał o nim zielonego pojęcia jednak teraz szczeka jak pies zerwany z łańcucha jak to, źle że Ty je posiadasz... widocznie tak jak pewien miś, jest posiadaczem bardzo małego rozumku. Choć wychodzi z tego pewna konkluzja, jemu nie chodziło o wyjaśnienie, jemu chodziło tylko i wyłącznie o utwierdzenie wszystkich, że Emilcin to fakt, basta! Nie tak dawno ubawiłem się do rozpuku jak to już historia w Emilcinie po raz kolejny się przepoczwarza za sprawą Kapitana Nemo, emilcińscy obcy zmienili diametralnie wygląd, czekać jak latająca chałupa-autobus stanie się sześcianem z pomnika.
OdpowiedzUsuńTu muszę stanąć w obronie Infry. Pojawił się tam w pewnym momencie pewien "badacz folkloru" o nicku HKM, ale wyraźnie zaznaczał, że żadnych opowieści o latających trumnach nigdy od miejscowych nie słyszał. Pan Mizera ma wśród głownych adwersarzy książki Rdułtowskiego jak najgorsze opinie, więc nawet oni podważali na forum prawdziwość jego opowieści o latających trumnach. Tym bardziej zaskakuje ich wiara w rzetelność wypowiedzi pana Mizery, na temat jego kontaktów z Bartoszem Rdułtowskim. Pokazuje to stopień ich zacietrzewienia - są w stanie uwierzyć we wszytsko, byle podważało to wiarygodność ustaleń Rdułtowskiego o Emilcinie
UsuńJak to nie ma jak był? Śledziłem ten temat dość intensywnie w swoim czasie i jestem całkowicie pewien, że pojawił się badacz folkloru, ksywy nie pamiętam, który bredził o tym, że latające trumny były, tego o którym wspominasz też kojarzę ale to był ktoś inny. Większość tego co tam pisali uchodziło mi po kilku minutach, ale brednie folklorystyczne utkwiły mi w pamięci bo miałem przy tym największy ubaw... chyba że to było z jakiegoś innego para-bara forum choć w to wątpię.
UsuńO "latających trumnach" pisał jeszcze Obserwator dnia 17 stycznia 2014 roku w temacie "Incydent w Emilcinie (Jan Wolski opowiada...)" na forum Infra. Wspominał o zmyślonym przez Pana Mizerę artykule, oczywiście nie pisząc, że jest on zmyślony :-) Stąd też początkowo myślałem, że Obserwator to Pan Mizera. Okazało się, że nie. Obserwator to starszy Pan, mający brata bliźniaka - obaj mieszkańcy Lublina. Podejrzewam, że jeden z nich był gościem, który zawitał na moje spotkanie autorskie w Lublinie.
UsuńNie tylko Pan Mizera załamuje ręce, że część archiwum po Zbigniewie Blani dotycząca Emilcina jest teraz własnością Pana Bartosza. W środowisku aż huczy od plotek o tym, jak to szef fundacji Nautilus dostał białej gorączki po przeczytaniu książki "Tajne operacje PRL i UFO". Bo książka najbardziej uderza w niego i jego wiarygodność.
OdpowiedzUsuńByły polski ufolog
Łączenie pojęcia wiarygodności z fundacją Nautilus skutkuje powstaniem oksymoronu. Większą wiarygodność ma dowolne Przedszkolne Koło Szukania Potworów i Innych Stworów, mające za patrona Scooby Doo. Cisza z ich (fundacji) strony po ukazaniu się książki Pana Bartosza jest znacząco wymowna.
UsuńCo do Pana Mizery, nie dziwi mnie ten atak, skoro opis wydarzeń emilcińskich stanowił trzon jego wystąpień publiczno-medialnych. Wygląda na to, że będzie teraz opowiadał o Zdanach, pod warunkiem, że otrzyma raport (na pewno obszerny, ponieważ minęło 8 lat i nadal jest "w przygotowaniu").
Jak zwykle znakomity tekst Bartosza Rdułtowskiego. Oby więcej takich. W Polsce, zwłaszcza po roku 1989 brakowało takich ludzi jak Bartosz, którzy potrafią rzetelnie zweryfikować jakieś zdarzenie, rzekome fakty czy historie. Z braku takich ludzi potworzyły sie sekty ufologiczne, powstały mity dotyczące tajnych broni np. jak słynny ale na szczęście obalony mit Dzwonu Witkowskiego, pisane były brednie o Riese itp itd. Jeden autor/pisarz/redaktor od drugiego powielał bzdury i mity kwitły.
OdpowiedzUsuńNikt tego rzetelnie nie recenzował czy nie poddawał rzetelnej weryfikacji. Do czasu.
Aż pojawił sie Bartosz i eldorado dla bajkopisarzy się skończyło. Ma być, tak jak jest np w USA. Tam sa i propagatorzy różnych bredni i ich krytycy. Wybiera czytelnik/odbiorca przekazu. Jak komuś chce się wierzyć w brednie, to niech wierzy, jak ktoś chce być oszukiwany, to niech będzie, jak ktoś chce być w ufologicznej sekcie to niech będzie. Warunek jest tylko jeden, musi być pełna informacja, pełny przekaz, podane wszystkie za i przeciw. Wtedy świadomie wybieramy.Dziękujmy więc Bartoszowi za stworzenie tej alternatywy.Mam też nadzieję, że Bartosz Rdułtowski znajdzie nowych, godnych naśladowców swojej działalności.
A Mizera, no cóż - kompromitacja na całej linii, ależ prymitywni ludzie siedzą w tej polskiej ufologii.
A to w Polsce jakiekolwiek badania w związku z UFO były prowadzone? Tylko rejestracja czy to listowna, czy to na żywo.
OdpowiedzUsuńChyba nadchodzi wyczekiwany przez Bartosza Rdułtowskiego dzień, w którym przeciwnicy jego tez zaczynają dyskutować na argumenty a nie na wyzwiska. Znany Infranin o nicku Obserwator prezentuje na forum Infry skany z książki Blani, które jego zdaniem dowodzą, że Wolski nie mógł być zahipnotyzowany. Na stronach wskazanych przez Obserwatora znajdują się opinie Blani, a więc nie jest to dowód na nic poza tym, że Blania był o czymś przekonany. Poza tym Obserwator upiera się, że skoro Wolski nie był w stanie zapamiętać opowiedzianej mu przez psychologa historyjki, to z jakiegoś powodu nie mógł także zapamiętać faktu wizyty Wawrzonka (ale mógł zapamiętać wizytę kosmitów?). Ale tak czy inaczej, to dobrze, że ktoś wreszcie dyskutuje o szczegółach sprawy a nie nawołuje do wpisania „PRL i UFO” do indeksu ksiąg zakazanych, bo mogła by osłabić wiarę mniej "wyrobionych" UFO-entuzjastów.
OdpowiedzUsuńMówiłeś coś o konstruktywnej rozmowie? ;)
UsuńNo niestety masz racje Jakubie - bardzo przeceniłem Obserwatora, który zamiast dyskutować tu, swoje argumenty wypowiada na forum, na którym poblokowano każdy głos przeciwny. Polecam Infranom przeczytać choćby post Krzysztofa Drozda z 23 lipca 2014 z wpisu "Mistyfikacja w Emilcinie. Pytania i odpowiedzi – cz. 4", dokładnie analizujący słowa Wolskiego, których cały czas nie potrafi zrozumieć Obserwator. Przypominam, że w przeciwieństwie do któregokolwiek z Infran Krzysztof Drozd znał osobiście Wawrzonka, rozmawiał z Janem Wolskim i jeśli on mówi, że Witolda Wawrzonka nie sposób było nie zapamiętać, to wierzę jemu a nie Infranom, którzy swą wiedzę czerpią z tendencyjnej, jak udowodnił Bartosz Rdułtowski, książki Blani.
UsuńChłopaki na Infrze się nie poddają. Cały czas wałkują Blanię jako eksperta od Emilcina pomimo tego, że został już całkowicie zdyskredytowany jako badacz tego zajścia. Tak podsumowując wszystko związane z tym tematem stwierdzam po dogłębnych dzisiejszych przemyśleniach, że Blania ufologiem nie był, zdecydowanie był CELEBRYTĄ.
OdpowiedzUsuńDla Infry, Na progu nieznanego i Fundacji Nautilus wyniki śledztwa Bartka Rdułtowskiego był podwójnym ciosem. Najsłynniejsza historia o UFO w Polsce straciła całą swoją aurę tajemniczości. A do tego jakością swojego śledztwa Rdułtowski zwyczajnie ośmieszył tych wszystkich chłopczyków-marzycieli. Co innego czytelnicy a co innego osoby udające badaczy, jak Marcin Mizera, Robert Bernatowicz, Arkadiusz Miazga, Piotr Cielebias i inni. Czytelnikom wolno chcieć w coś wierzyć. Ale badacz musi być obiektywny i szukać prawdy. A w sprawie Emilcina nikt prawdy nie szukał. Z książki wynika jasno, że wszystkie te grupy radosnej twórczości nie miały i nadal nie mają pojęcia o tym jak należy prowadzić śledztwa. 10 lat nikt nie pomyślał, aby dotrzeć do rodziny Blani i zaglądnąć do jego archiwum. To się zwyczajnie w głowie nie mieści. A wy się dziwicie, że oni wciąż powołują się na pełną manipulacji książkę Blani. Robią to, bo intelektualnie na nic więcej ich nie stać.
OdpowiedzUsuńChciałbym oświadczyć, że zarejestrowałem się na forum Infra, jednak obawiam się, że mój post nie ujrzy światła dziennego gdyż pojawiała się takowa adnotacja w temacie Emilcina: "Ten post wymaga zatwierdzenia przez moderatora zanim będzie dostępny i widoczny przez wszystkich użytkowników. To ograniczenie zostanie zostanie zdjęte jeśli napiszesz więcej niż 2 zatwierdzonych postów". To jest właśnie infrańska logika, tutaj się nie pojawią, a tam nie pozwalają pisać i w ten sposób tworzymy swój milutki światek.
OdpowiedzUsuńPostscriptum, moje konto już zostało usunięte. :)
OdpowiedzUsuńJak widać Infra praktykuje metody cenzury informacji rodem z lat PRL :-) Co za hipokryci! Ale to nic. Najbardziej śmieszy mnie sprawa z Dariuszem Cichockim. Widać facet nic ciekawego nie miał do powiedzenia w sprawie Emilcina i Wawrzonka. Panowie Miazga i Więcławski pobili trochę piany, postraszyli, odgrażali się co niemiara i... swoim zwyczajem schowali głowę w piasek... Co prawda wywiad z Panem Cichockim ukazał się na Youtube (https://www.youtube.com/watch?v=P54bjyeTkpE&list=UUdzDZHy1IM2dqscRH8KUaZg), ale jakoś o Emilcinie i Witku Wawrzonku słowo tam nie pada. Początkowo wywiad miał opis, iż stanowi część drugą wywiadu z Panem Cichockim. Teraz opisany jest już tylko "Dariusz Cichocki o Wylatowie, CE-2 w Michalinie i Grupie Badań UFO". Jednym słowem Infra może sobie podać z portalem "Na progu nieznanego" swoje rączki, ciężko przepracowane "badaniami nad UFO".
UsuńNo cóż skwituję to tak: każda grupa ma swojego guru, Nautilus - polsatowskiego wróża Krzysztofa Jackowskiego, a reszta świata para i UFO Dariusza Cichockiego - eksperta od podroży poza ciałem. Przyznam się, że czekałem z utęsknieniem na zapowiadany wywiad... niestety po raz kolejny rozmowy o niczym. Jestem bardzo ciekaw co Cichocki Dariusz ma do przekazania jednak zabawa w wiem ale nie powiem nie może być traktowana poważnie. Chyba, że tą rewelacją byłaby kolejna opowieść o podróży poza ciałem do Emilcina roku pańskiego 1978... Swoją drogą Pan Cichocki zajmuje się radiestezją i bioenergoterapią zawodowo, jego działalność jest sklasyfikowana jako: "Pozostała działalność związana z ochroną zdrowia ludzkiego". Ktoś reflektuje? :)
UsuńMiałem dokładnie tak samo, najpierw :
OdpowiedzUsuń"Ten post wymaga zatwierdzenia przez moderatora zanim będzie dostępny i widoczny przez wszystkich użytkowników. To ograniczenie zostanie zostanie zdjęte jeśli napiszesz więcej niż 2 zatwierdzonych postów".
następnie komunikat przy logowaniu się : Twoje konto zostało usunięte.
Co za sekciarze, co za reżimowe metody. Może jeszcze wprowadzić cenzurę internetu. Takie działanie też bardzo dużo mówi o tych ludziach, tych "ufologach".